16/17 lipca
Sen 2.
Jechałam samochodem i w pewnym momencie w pośladek uszczypnęła mnie Zmora. Trochę mnie to zaskoczyło, ale śmiałam się z tego, że robi mi takie żarty.
Jechałam dalej i dojechałam do miejsca na skraju lasu, gdzie stał maleńki domek. Mieszkał w nim młody mężczyzna Strażnik lasu. Siedzieliśmy sobie przed jego chatką i obserwowaliśmy las...(...)
Otrzymałam informację, że część ludzi, która jest na to gotowa, łączy się nie tylko świadomie, ale także zaczyna w równoległej rzeczywistości integrować się ze swoimi "zwierzętami mocy".
Sen 3.
Dotarłam do innej części lasu, za którym widziałam trawiaste stepy lub sawannę. Z lasu wychodzili ludzie bardzo kolorowo ubrani; przeważały kolory pomarańczowe i różowe jako tła dla różnokolorowych geometrycznych wzorów. Ci ludzie wyglądali pięknie, ale wyczuwałam w nich napięcie i niepokój. Wiedziałam, że uciekają przed Zmorą... Przeszłam w inną stroną, gdzie znajdowała się mała osada. Klik.
Siedziałam na ziemi. Na przeciw mnie siedziała piękna kobieta o długich falujących blond włosach. Wiedziałam, że jest kimś w rodzaju wiedzmy - mądrej kobiety z wiedzą, która w tej społeczności pełniła ważną funkcję. Spojrzałam na swoją klatkę piersiową i spostrzegłam na sobie coś jak srebrzystą kolczugę - widziałam jej fragment połyskujący delikatnie na lewej piersi, ale zdecydowanie bardziej męskiej niż kobiecej. Po mojej lewej stronie leżał krótki mieczyk, który - co dziwne - wcale nie miał ostrza. Nie można by nim niczego przeciąć ani nikogo zranić. Delikatnie przykryłem go trawą. Odrobinę dalej, wzdłuż leżących bali drewnianych lub desek leżał dużo większy, srebrzyście połyskujący miecz. Przesunąłem go delikatnie głębiej pod deski, żeby nie budził w ludziach lęku. Ten miecz także nie był ani do cięcia ani do zabijania. Był... symbolicznym przedmiotem.
Do mnie i siedzącej na wprost kobiety wiedzmy podszedł mężczyzna i usiadł przy nas. Zaczęliśmy rozmowę o "kolorowych ludziach". Mężczyzna ten powiedział, że ludzie ci uciekali przed Zmorą. Wypowiedział nawet imię, jakie ci ludzie nadali owej Zmorze i dodał, że uciekali oni ze strachu przed nią bojąc się, że przyniesie im śmierć.
- I tak ich dopadnie, prędzej czy później - dodał.
- Mnie też w drodze do was zmora "dopadła" i... uszczypnęła w pośladek - powiedziałem.
Mężczyzna zaśmiał się, wstał i nas opuścił.
Spytałem siedzącą kobietę, co według niej należałoby zrobić w obliczu śmierci?
- Różne rzeczy można zrobić. - powiedziała śmiejąc się i dodała: - A według ciebie?
- Przyjąć śmierć z miłością w sercu i z ufnością.
Kobieta wyglądała na zaskoczoną:
- No tak, ale wtedy ten, kto zadaje śmierć, wie o tym, że przyjmujemy ją w taki sposób. - odpowiedziała, jakby to miało jakieś znaczenie i świadczyło o "słabości" wobec śmierci lub tego, kto ją "zadaje".
- A jakie to ma znaczenie w obliczu śmierci? - zapytałem z pokorą. - I co innego można zrobić?
- Różnie... można zastosować magiczne triki - odpowiedziała, ale w tym samym momencie zastygła w zamyśleniu. Po dłuższej chwili dodała:
- Tak, przyjęcie śmierci z miłością w sercu coś bardzo zmienia... to najprostszy sposób, by przejść przez bramę śmierci dalej... inaczej się pozostaje w "zaklętym kole".
Kiedy skończyliśmy rozmowę, kobieta wstała i odeszła. Siedziałem sam na skraju osady. Było cicho i spokojnie. Po chwili usłyszałem jak ludzie z tej osady zostali okrążeni... przez Zmorę(?) Nie panikowali. Część z nich biegała coś krzycząc, ale w rezultacie wszyscy zebrali się w środku osady. Zostali okrążeni przez "czarno-srebrzystych rycerzy". Nie widziałem tego, ale wiedziałem. Wiedziałem również, że tych wszystkich ludzi z osady czeka śmierć. Klik.
Podszedł do mnie i przykucnął na wprost piękny mężczyzna - czarny rycerz.
- Ty nie jesteś stąd - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie. Przybyłem tu w odwiedziny, w "gościnę".
Rycerz uśmiechnął się szerokim uśmiechem:
- Jest z tobą ktoś jeszcze?
- Tak, Karuna - odpowiedziałem mając na myśli piesę, której fizycznie przy mnie nie było.
- Co znaczy karuna? - zapytał.
- Miłość wszechogarniająca - odpowiedziałem i na tym skończył się nasz słowny dialog.
W tym momencie poczułam, że wzajemnie się przeniknęliśmy i zrozumiałam, co obaj robimy...
On był/jest z grupy "czarnych rycerzy" świadomych i nieskazitelnych przynoszących śmierć dla tych, co są gotowi na przyjęcie jej w nieskazitelny sposób. A ja byłam - jestem srebrzysto-szmaragdowym rycerzem-strażnikiem pewnej wiedzy dzielącym się nią z tymi, którzy na jej przyjęcie są gotowi. Wiedziałem, że kobieta, z którą przed chwilą rozmawiałem, umarła i przyjęła śmierć z miłością i ufnością, co pozwoli jej z większą świadomością wejść do kolejnego świata, kolejnej formy istnienia.
I że zdołała podzielić się tą wiedzą z innymi członkami tej społeczności.
Mężczyzna, który przejawił się jako ten czarny rycerz, uśmiechał się tak szczerym uśmiechem, jakby był kwintesencją tego uśmiechu... uśmiechu zrozumienia.
Po przebudzeniu miałam odczucie, że w tych dwóch snach przejawił się Animus zintegrowany(lub integrujący się we mnie poprzez to śnienie) z Animą czyli w pełni świadomy swoich różnych nieskazitelnych przejawów.
I pojawiło się skojarzenie - przypomnienie o Rycerzu, którego widziałam jako małe dziecko. Miałam wtedy około 4-5 lat i bawiąc się na wsi przy bramie prowadzącej do domu dziadków spojrzałam w niebo i zobaczyłam w górze, na niebie ogromną, bo zajmującą niemal jedną czwartą widzianego wtedy przeze mnie nieba, postać Archanioła Michała... w zbroi i z wielkim mieczem w dłoniach... Czy to rzeczywiście to był miecz? Czy widziałam wtedy miecz? Czy może miecz był "nakładką kościelnych obrazów" na coś innego? Było to jednak głębokie, bardzo mocne i bardzo "realne" przeżycie, doświadczenie.
_________
Znalezione moim "Senniku":
"Od chwili narodzin do wieńczących proces życia:rozwiniętej samoświadomości i dojrzałości przechodzimy ewolucję naszej tożsamości. Aby rozwój ten zachodził w naturalny sposób, musimy przeżywać konfrontację ze śmiercią i odrodzeniem w chwili przemiany na każdym etapie życia np. z niemowlęcia w dziecko, z dziecka w dziewczynę lub młodzieńca, następnie w dorosłość i starość. Wskutek lęku przed bólem czy cierpieniem nie może być nam dana pełnia przeżyć.
Możemy nigdy nie zauważyć, że stanowimy część jednego, wielkiego organizmu. Ale nasze sny często symbolicznie to obrazują." W ten sposób przypominają nam o wiecznym aspekcie procesu życia i możliwościach osobistego rozwoju oraz zmian prowadzących do kolejnego odrodzenia."
"Sztuka życia jest sztuką umierania"... I o tym wiedzę przekazuje Tybetańska Księga Umarłych, która nie jest księgą dla umarłych, lecz dla żywych, którzy wchodzą w poszerzone stany świadomości, podobnie jak to się dzieje po śmierci fizycznej. To samo dzieje się w snach - często w śnieniu wchodzimy w stany poszerzonej świadomości, ale gdy się budzimy, to zazwyczaj(?) nie pamiętamy o tym, że w snach znajdujemy się w stanach zmienionej lub poszerzonej świadomości. Nie pamiętamy, ponieważ jesteśmy zbyt przywiązani do wielu przekonań i rządzi nami nasze ego o skostniałej i mocno ograniczonej świadomości.
A zakres naszej świadomości jest nieskończony, więc otwartość i ufność na procesy, których doświadczamy wchodząc w stany poszerzonej świadomości są niezbędne, żeby nie tylko w nich wytrwać - utrzymać się, ale również, by nas wzbogacały, rozwijały i pomagały nam w praktyce dnia codziennego stawać się coraz bardziej świadomymi.
Każde przyszłe istnienie jest zależne od tego, jaki mamy stosunek do śmierci i jakie są nasze wibracje...
___________
Kiedy po przebudzeniu opowiadałam ten sen Magdzie, powiedziałam, że kojarzy mi się on z "przebudzeniem śpiących rycerzy". Wtedy Magda mnie zapytała: a kim są "śpiący rycerze"? Odpowiedziałam, że są strażnikami...