Znalazłam się w kompletnej ciemności. Początkowo była jak gęsta, czarna i nieprzenikniona, ciężka mgła. Kojarzyła mi się z lawą. Zaczęłam spokojnie oddychać, coraz spokojniej... I powoli coś się zaczęło zmieniać... Najpierw bardziej to czułam niż cokolwiek widziałam.... w ciemności gdzieniegdzie zaczęłam dostrzegać kształty, kształty, które oświetlało, a właściwie je muskało i przenikało delikatne, jakby tęczowe światło. To
światło - wiedziałam - było
światłem
krystalicznym albo kryształowym.
Nie widziałam wtedy tak,
jakbym weszła do ciemnej jaskini z latarką na głowie, która oświetla tylko
pewne części-fragmenty tej jaskini, ale widziałam tak, jakby delikatne… hmmm… ledwo
widzialne smugi mieniącego się kolorami światła wyłaniały wszystkie kształty w tej jaskini, ale
żadnego z tych kształtów nie odcinały od TŁA.
A gdzieniegdzie pojawiały się rozbłyski jak maleńkich gwiazd...