Dziś śnił mi się pies… Co prawda nie był biały… Dokładnie koloru nie pamiętam. I to nie była Karuna. To był pies, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
Ten pies chodził sobie, polegiwał jakby ze słabości, ze zmęczenie, ale był jakiś bardzo nieufny do ludzi przechodzących obok i jakby smutny. Widziałam, że zachowuje się dziwnie… chciał się do mnie zbliżyć, ale jakby brakowało mu odwagi…
klik (skok kwantowy ;))
Usiadłam na ziemi i coś robiłam (jakieś zajęcie manualne:-)). W pewnym momencie zobaczyłam, że ten pies usiadł, a nawet położył się blisko mnie po lewej stronie. Spojrzałam na niego i zatkało mnie. Czułam, że ten pies, (a może to była raczej piesa zwana suczką) jest bardzo łagodny, ale miał pysk zamotany różnymi kolorowymi nitkami, szarymi sznurkami lnianymi… itp… Nie mógł ani pić ani jeść… był bardzo osłabiony. Obróciłam się w stronę tego psa i delikatnie zaczęłam zdejmować te nitki kneblujące jego pyszczek. Gdy uwolniłam pysk psa poczułam jego ogromną wdzięczność…
Ale jeszcze nie wiem, co ten sen znaczy dla mnie.