Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RYCERZE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RYCERZE. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 lipca 2015

PRZEBUDZENIE RYCERZA

23. lipca w górach Słonnych...

Nawet nieco zabawna wizja... w znacznie poszerzonym stanie świadomego śnienia na jawie...
Zobaczyłam fallusa, który kiedyś został "odcięty", a teraz na powrót scalił się z moim ciałem. I w tym momencie stałam się rycerzem (skojarzenie z "pasowaniem na rycerza"). Poczułam bardzo silną energię, piękną i potężną, wzmacniającą mnie - moją kobiecość oraz "krystaliczność" (?) tego, co "mam do zrobienia"... co ma się przejawić... Nastąpiła pełnia połączenia Animy i Animusa w mojej wewnętrznej Przestrzeni.

I odczuwam coraz pełniejszą harmonię Animy i Animusa w sobie... I coraz większą MIŁOŚĆ i ZROZUMIENIE w SOBIE... i wolność, także wobec innych - cząstek SIEBIE jako Całości, Jedni...

Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję... 
hejano hej nej joł łej...




Dla Przebudzonego Rycerza nie ma nic obraźliwego w czynach bliźnich. Może zostać zraniony, ale nigdy urażony...

NIESKAZITELNI RYCERZE I ZMORA

16/17 lipca

Sen 2.
Jechałam samochodem i w pewnym momencie w pośladek uszczypnęła mnie Zmora. Trochę mnie to zaskoczyło, ale śmiałam się z tego, że robi mi takie żarty.

Jechałam dalej i dojechałam do miejsca na skraju lasu, gdzie stał maleńki domek. Mieszkał w nim młody mężczyzna Strażnik lasu. Siedzieliśmy sobie przed jego chatką i obserwowaliśmy las...(...)
Otrzymałam informację, że część ludzi, która jest na to gotowa, łączy się nie tylko świadomie, ale także zaczyna w równoległej rzeczywistości integrować się ze swoimi "zwierzętami mocy".

Sen 3.
Dotarłam do innej części lasu, za którym widziałam trawiaste stepy lub sawannę. Z lasu wychodzili ludzie bardzo kolorowo ubrani; przeważały kolory pomarańczowe i różowe jako tła dla różnokolorowych geometrycznych wzorów. Ci ludzie wyglądali pięknie, ale wyczuwałam w nich napięcie i niepokój. Wiedziałam, że uciekają przed Zmorą... Przeszłam w inną stroną, gdzie znajdowała się mała osada. Klik.

Siedziałam na ziemi. Na przeciw mnie siedziała piękna kobieta o długich falujących blond włosach. Wiedziałam, że jest kimś w rodzaju wiedzmy - mądrej kobiety z wiedzą, która w tej społeczności pełniła ważną funkcję. Spojrzałam na swoją klatkę piersiową i spostrzegłam na sobie coś jak srebrzystą kolczugę - widziałam jej fragment połyskujący delikatnie na lewej piersi, ale zdecydowanie bardziej męskiej niż kobiecej. Po mojej lewej stronie leżał krótki mieczyk, który - co dziwne - wcale nie miał ostrza. Nie można by nim niczego przeciąć ani nikogo zranić. Delikatnie przykryłem go trawą. Odrobinę dalej, wzdłuż leżących bali drewnianych lub desek leżał dużo większy, srebrzyście połyskujący miecz. Przesunąłem go delikatnie głębiej pod deski, żeby nie budził w ludziach lęku. Ten miecz także nie był ani do cięcia ani do zabijania. Był... symbolicznym przedmiotem.

Do mnie i siedzącej na wprost kobiety wiedzmy podszedł mężczyzna i usiadł przy nas. Zaczęliśmy rozmowę o "kolorowych ludziach". Mężczyzna ten powiedział, że ludzie ci uciekali przed Zmorą. Wypowiedział nawet imię, jakie ci ludzie nadali owej Zmorze i dodał, że uciekali oni ze strachu przed nią bojąc się, że przyniesie im śmierć. 
- I tak ich dopadnie, prędzej czy później - dodał.

- Mnie też w drodze do was zmora "dopadła" i... uszczypnęła w pośladek - powiedziałem.
Mężczyzna zaśmiał się, wstał i nas opuścił.

Spytałem siedzącą kobietę, co według niej należałoby zrobić w obliczu śmierci?
- Różne rzeczy można zrobić. - powiedziała śmiejąc się i dodała: - A według ciebie? 
- Przyjąć śmierć z miłością w sercu i z ufnością.
Kobieta wyglądała na zaskoczoną:
- No tak, ale wtedy ten, kto zadaje śmierć, wie o tym, że przyjmujemy ją w taki sposób. - odpowiedziała, jakby to miało jakieś znaczenie i świadczyło o "słabości" wobec śmierci lub tego, kto ją "zadaje".
- A jakie to ma znaczenie w obliczu śmierci? - zapytałem z pokorą. - I co innego można zrobić?
- Różnie... można zastosować magiczne triki - odpowiedziała, ale w tym samym momencie zastygła w zamyśleniu. Po dłuższej chwili dodała:
- Tak, przyjęcie śmierci z miłością w sercu coś bardzo zmienia... to najprostszy sposób, by przejść przez bramę śmierci dalej... inaczej się pozostaje w "zaklętym kole".

Kiedy skończyliśmy rozmowę, kobieta wstała i odeszła. Siedziałem sam na skraju osady. Było cicho i spokojnie. Po chwili usłyszałem jak ludzie z tej osady zostali okrążeni... przez Zmorę(?) Nie panikowali. Część z nich biegała coś krzycząc, ale w rezultacie wszyscy zebrali się w środku osady. Zostali okrążeni przez "czarno-srebrzystych rycerzy". Nie widziałem tego, ale wiedziałem. Wiedziałem również, że tych wszystkich ludzi z osady czeka śmierć. Klik.

Podszedł do mnie i przykucnął na wprost piękny mężczyzna - czarny rycerz.
- Ty nie jesteś stąd - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie. Przybyłem tu w odwiedziny, w "gościnę".
Rycerz uśmiechnął się szerokim uśmiechem:
- Jest z tobą ktoś jeszcze?
- Tak, Karuna - odpowiedziałem mając na myśli piesę, której fizycznie przy mnie nie było.
- Co znaczy karuna? - zapytał.
- Miłość wszechogarniająca - odpowiedziałem i na tym skończył się nasz słowny dialog.
W tym momencie poczułam, że wzajemnie się przeniknęliśmy i zrozumiałam, co obaj robimy...
On był/jest z grupy "czarnych rycerzy" świadomych i nieskazitelnych przynoszących śmierć dla tych, co są gotowi na przyjęcie jej w nieskazitelny sposób. A ja byłam - jestem srebrzysto-szmaragdowym rycerzem-strażnikiem pewnej wiedzy dzielącym się nią z tymi, którzy na jej przyjęcie są gotowi. Wiedziałem, że kobieta, z którą przed chwilą rozmawiałem, umarła i przyjęła śmierć z miłością i ufnością, co pozwoli jej z większą świadomością wejść do kolejnego świata, kolejnej formy istnienia.
I że zdołała podzielić się tą wiedzą z innymi członkami tej społeczności.

Mężczyzna, który przejawił się jako ten czarny rycerz, uśmiechał się tak szczerym uśmiechem, jakby był kwintesencją tego uśmiechu... uśmiechu zrozumienia.

Po przebudzeniu miałam odczucie, że w tych dwóch snach przejawił się Animus zintegrowany(lub integrujący się we mnie poprzez to śnienie) z Animą czyli w pełni świadomy swoich różnych nieskazitelnych przejawów.

I pojawiło się skojarzenie - przypomnienie o Rycerzu, którego widziałam jako małe dziecko. Miałam wtedy około 4-5 lat i bawiąc się na wsi przy bramie prowadzącej do domu dziadków spojrzałam w niebo i zobaczyłam w górze, na niebie ogromną, bo zajmującą niemal jedną czwartą widzianego wtedy przeze mnie nieba, postać Archanioła Michała...  w zbroi i z wielkim mieczem w dłoniach... Czy to rzeczywiście to był miecz? Czy widziałam wtedy miecz? Czy może miecz był "nakładką kościelnych obrazów" na coś innego? Było to jednak głębokie, bardzo mocne i bardzo "realne" przeżycie, doświadczenie.



_________

Znalezione moim "Senniku":
"Od chwili narodzin do wieńczących proces życia:rozwiniętej samoświadomości i dojrzałości przechodzimy ewolucję naszej tożsamości. Aby rozwój ten zachodził w naturalny sposób, musimy przeżywać konfrontację ze śmiercią i odrodzeniem w chwili przemiany na każdym etapie życia np. z niemowlęcia w dziecko, z dziecka w dziewczynę lub młodzieńca, następnie w dorosłość i starość. Wskutek lęku przed bólem czy cierpieniem nie może być nam dana pełnia przeżyć.
Możemy nigdy nie zauważyć, że stanowimy część jednego, wielkiego organizmu. Ale nasze sny często symbolicznie to obrazują." W ten sposób przypominają nam o wiecznym aspekcie procesu życia i możliwościach osobistego rozwoju oraz zmian prowadzących do kolejnego odrodzenia."

"Sztuka życia jest sztuką umierania"... I o tym wiedzę przekazuje Tybetańska Księga Umarłych, która nie jest księgą dla umarłych, lecz dla żywych, którzy wchodzą w poszerzone stany świadomości, podobnie jak to się dzieje po śmierci fizycznej. To samo dzieje się w snach - często w śnieniu wchodzimy w stany poszerzonej świadomości, ale gdy się budzimy, to zazwyczaj(?) nie pamiętamy o tym, że w snach znajdujemy się w stanach zmienionej lub poszerzonej świadomości. Nie pamiętamy, ponieważ jesteśmy zbyt przywiązani do wielu przekonań i rządzi nami nasze ego o skostniałej i mocno ograniczonej świadomości.

A zakres naszej świadomości jest nieskończony, więc otwartość i ufność na procesy, których doświadczamy wchodząc w stany poszerzonej świadomości są niezbędne, żeby nie tylko w nich wytrwać - utrzymać się, ale również, by nas wzbogacały, rozwijały i pomagały nam w praktyce dnia codziennego stawać się coraz bardziej świadomymi.

Każde przyszłe istnienie jest zależne od tego, jaki mamy stosunek do śmierci i jakie są nasze wibracje...

___________

Kiedy po przebudzeniu opowiadałam ten sen Magdzie, powiedziałam, że kojarzy mi się on z "przebudzeniem śpiących rycerzy". Wtedy Magda mnie zapytała: a kim są "śpiący rycerze"? Odpowiedziałam, że są strażnikami...


SZMARAGDOWI RYCERZE

sen z 17. czerwca
jakaś społeczność, grupa ludzi; wspierałam tych ludzi, aby się uwolnili, bo jacyś czarownicy niektórych ludzi uśmiercali, a potem ich wskrzeszali. W pewnym momencie z całej tej społeczności uformowała się wielka kolumna. Spłynęło na nas srebrzyste światło z delikatnym odcieniem (poświatą) zielono-szmaragdowym.Wszyscy wyglądaliśmy jak rycerze. To był rodzaj ochrony, aby nikt nie wiedział. że wszyscy udajemy się do innego świata.

środa, 13 października 2010

SZKOŁY SZTUKI ŻYCIA ZAMIENIONE NA SZKOŁY SZTUK WALKI





Byłam w Szkole Sztuk Życia 


byłam w “Szkole Życia” i M. był moim nauczycielem.  I te szkoły zaczęto zamieniać w “Szkoły Walki”. Uczyliśmy się w tej szkole wielu niesamowitych umiejętności. Trochę jakby to była szkoła dla naguali. W tym śnie byłam młodym, utalentowanym mężczyzną i stosunkowo szybko “przerosłam” w wielu umiejętnościach swojego nauczyciela.
W tym czasie ktoś, kto sprawował “rządy nad tą krainą”, ktoś jak król, postanowił zamienić wszystkie takie Szkoły Sztuk Życia na Szkoły Sztuk Walki. Król chciał mieć wojowników, którzy będą dla niego zdobywać nowe tereny, nowe bogactwa itp. Potrzebował jak największej ilości sprawnych wojowników i… morderców.

Król wydał rozkaz i owe szkoły - klasztory miały zostać przygotowane na zmianę "profilu". Wówczas M. zaproponował mi, żebym został nauczycielem w takiej szkole, ale ja odmówiłem tłumacząc mu z całym należnym mu szacunkiem, że moja ścieżka jest inna. Nie zamierzam nikogo zabijać ani uczyć zabijania. On nie chciał przyjąć mojej odmowy i długo ze mną rozmawiał próbując używać różnych argumentów. W pewnym momencie z miłością w sercu, chociaż stanowczo powiedziałem, że w takim razie odchodzę; odmówiłem nauczania zabijania. 

W nocy M. zakradł się do pokoju, w którym spałem i chciał mnie zabić. Ale ja na moment wcześniej przebudziłem się i usłyszałem, że ktoś wszedł. Czekałem leżąc w łóżku na rozwój sytuacji. M. starał się cicho podejść jak najbliżej i gdy podniósł rękę z nożem w dłoni, by mnie zaatakować, odepchnąłem go, sięgnąłem po kij leżacy pod moim łóżkiem i zacząłem się bronić. W pewnym momencie M. znalazł się na podłodze, a mój kij był na jego gardle. Wystarczyłoby jedno mocne pchnięcie... Ale nie zrobiłem tego. Powiedziałem, że nie zabiję go, że kocham go, ale odchodzę. I że może kiedyś spotkamy się na ścieżce wolności i miłości. 

I odszedłem.

Ten sen był dłuższy, ale dla mnie ten fragment był najważniejszy. Oto ciąg dalszy tego snu:


Podróżowałem długo. Podążałem w kierunku dżungli. Na swojej drodze spotykałem wiele podobnych sobie (kobiety i mężczyzn). Zaczęło nas coraz więcej dołączać się. Podróżowaliśmy razem wiedząc, że podążamy do celu, miejsca gdzieś ukrytego w dżungli… Wylądowaliśmy któregoś dnia wszyscy razem w dżungli i natrafiliśmy na piękne miejsce, w którym było miasto. W tym mieście żyli ludzie o niesamowitych umiejętnościach…. Któregoś dnia wszyscy "odeszliśmy" razem… znikliśmy... "zdematerializowaliśmy się"...

koniec snu.

Możesz sobie wyobrazić, jaki szok przeżyłam pewnego dnia, kiedy przeczytałam parę miesięcy później o odkryciu w dżungli, (bodajże w Brazylii, ale teraz już nie pamiętam, bo nie zanotowałam sobie tej informacji) miasta, w którym… nie było żadnych grobów. A wszelkie przedmioty użytkowe były tak pozostawione, jakby nagle wszyscy mieszkańcy jednego dnia opuścili to miasto. Jakby nagle znikli. Jeszcze dziś na samo przypomnienie o tym fakcie przechodzi przez moje ciało fala “gorącej” energii…


środa, 5 maja 2004

W PAJĘCZYCH SIECIACH


25.września 2004

W pajęczej sieci
To, co pamiętam – chłód, przymrozek… mury szare, jakby zamkowe… Tarasy, balkony. Wiedziałam, że gdzieś czai się jadowity pająk. Szłam ostrożnie. Wreszcie go zobaczyłam. Ekipa ludzi, żołnierzy w czarnych mundurach otaczała jadowitego pająka. Mieli go zlikwidować. Przechodziłam dalej przyglądając się pięknej pajęczynie, która wyglądała jak utkana ze skrzydeł różnych owadów. I wpadłam na inną pajęczynę. Jej nitki były bardzo mocne, szarpałam się, ale nie byłam w stanie ich zerwać. Wyjęłam z kieszeni zapalniczkę i przepaliłam pajęczynę ogniem. Wydobyłam się z tej pajęczyny, ale poczułam, że mam coś na głowie. Wtedy z obrzydzeniem zrzuciłam to coś, co było kokonem ni to pajęczyny ni to lepkiej substancji, w której – przestraszyłam się, że może być ukryty jadowity pająk. Uciekłam z tej przestrzeni pajęczyn.

Jechałam samochodem ulicą. Zatrzymałam się, bo na jezdni zobaczyłam dwie twarze jakby ofiar wypadku. Były jak gadające maski. Leżały na ulicy i rozmawiały ze sobą. Nie widziałam ich ciał. Pojechałam dalej.

5 maja 2004

Spacerowałam w pięknym lesie i natknęłam się na wielką pułapkę z pajęczyn utkaną przez wiele różnych jadowitych pająków. We śnie zamykałam te pająki w kokonach ich własnej sieci. Patykiem rozrywałam pajęczyny i owijałam je wokół pająka. Potem przechodziłam do następnego… Chciałam się wydobyć się z tej pułapki Wiedziałam, że nie wystarczy poprzerywać pajęczyny. Musiałam zamknąć każdego pająka osobno -"uchwycić" każdego. Dopiero wtedy mogłam wyjść z pułapki.

--------------
Dodane lipiec 2015

W roku 2004 jeszcze nie zaczęłam się rozwijać w sensie rozwijania swojej samoświadomości. W tym śnie teraz dostrzegam już pewne symbole, które będą się później przejawiać jako coraz bardziej wyrazistsze...
- nitki w snach o MOTYLACH i i prucie starych wzorów,
- przepalanie ogniem... MIŁOŚCI starych wzorców, 
- w śnie chodziło o kokon MOTYLA, bo pająki przecież rodzą się z jaj, a nie kokonów,
- MASKI strażników,
- rozrywanie pajęczyn - tu jeszcze podszyte strachem, więc rozrywanie; później pojawia się coraz bardziej świadome prucie,
- tu pająki symbolizują nieświadome wzory myślowe i wzory działania - "tkania", które potrzebowałam "uchwycić", aby móc je dostrzec, uświadomić sobie i zacząć "rozpruwać"-  integrując i transformując energię w nich zatrzymaną,
- pajęcze sieci - później rozpoznane jako "tkanina iluzji",