poniedziałek, 25 czerwca 2012

JAJA WĘŻA

 SEN
Byłam w głębokiej, ciemnej jaskini. Światła w niej było bardzo mało. Na ścianach tańczyły jakieś cienie. Razem ze  mną w jaskini było kilka kobiet. Stałam przed naturalnie wyżłobiona półką skalną, która w pionie rozciągała się na kilka metrów. Wszystko było zatopione w głębokiej, wilgotnej zieleni w różnych odcieniach. Na skalnej półce leżały jaja wielkości piłek golfowych. Były o konsystencji galaretowatej, także oliwkowo zielone. Razem z innymi kobietami zdejmowałyśmy te jaja z półki i rzucałyśmy do ognia płonącego za nami ogniska. Były to jaja jakiegoś węża...
...
 JAWA
Rano na śniadanie gotowałam jajka. Wyszłam do pracy i zapomniałam, że jedno zostawiłam w garnku. Gdy wróciłam z pracy, w domu był smród spalonego białka. Weszłam do kuchni. Garnek stał na kuchence, a pod nim płonął gaz. W garnku jajo było pęknięte na pół, a jego wnętrze spalone. Na dnie zaczernionego garnka, prócz białych skorup została czarnobrązowa mała grudka wielkości małego paznokcia. To spalone jajo przypomniało mi sen o jajach.


wtorek, 19 czerwca 2012

CIEMNOŚĆ I KRYSZTAŁOWE ŚWIATŁO

Znalazłam się w kompletnej ciemności. Początkowo była jak gęsta, czarna i nieprzenikniona, ciężka mgła. Kojarzyła mi się z lawą. Zaczęłam spokojnie oddychać, coraz spokojniej... I powoli coś się zaczęło zmieniać... Najpierw bardziej to czułam niż cokolwiek widziałam.... w ciemności gdzieniegdzie zaczęłam dostrzegać kształty, kształty, które oświetlało, a właściwie je muskało i przenikało delikatne, jakby tęczowe światło. To światło - wiedziałam - było światłem krystalicznym albo kryształowym.

Nie widziałam wtedy tak, jakbym weszła do ciemnej jaskini z latarką na głowie, która oświetla tylko pewne części-fragmenty tej jaskini, ale widziałam tak, jakby delikatne… hmmm… ledwo widzialne smugi mieniącego się kolorami światła wyłaniały wszystkie kształty w tej jaskini, ale żadnego z tych kształtów nie odcinały od TŁA.

A gdzieniegdzie pojawiały się rozbłyski jak maleńkich gwiazd...

piątek, 15 czerwca 2012

WIELKA CEREMONIA KOSMICZNA

To nie był sen. To była wizja na jawie w środku nocy. Siedzieliśmy przy ogniu z przyjaciółmi. Siedzieliśmy w ciszy. To było jak medytacja. Ta wizja trwała bardzo długo i miała swoje różne etapy. 

Wszyscy przygotowujemy się do wielkiej kosmicznej ceremonii. Do tej ceremonii przygotowują się wszystkie planety i księżyce naszego układ słonecznego, wszystkie słońca, cała galaktyka, a może i wszystkie galaktyki... To będzie ceremonia połączenia ŚWIADOMOŚCI. Wszystko ze wszystkim się połączy, a każda istota w kosmosie, w tym również każda istota ludzka będzie mogła doświadczyć tego połączenia ŚWIADOMOŚCI.  Wszystkie nasze dusze, w każdym ciele, w każdej formie połączą się ze sobą i będą miały możliwość wymienić się "swoimi doświadczeniami" z CAŁOŚCIĄ. To będzie coś, jak jeden ogromny akt kosmicznego połączenia i zanurzenia Całości wraz ze  wszystkimi jej najdrobniejszymi częściami w KOSMICZNYM OCEANIE WSZECHOGARNIAJĄCEJ MIŁOŚCI... 

I wiem, że będzie to czas, kiedy wszystkie istoty będą mogły przypomnieć sobie wszystko, co zakryte jest przed nimi zasłoną NIE-ŚWIADOMOŚCI.  Nie wiem, czy wszyscy tego doznają, wiem, że nie wszyscy to zapamiętają.

... i jeszcze coś kojarzyło mi się, że to nastąpi po Powrocie Bogini...  

W trakcie tej wizji  zaczęły wydobywać się ze mnie dziwne dźwięki. Czułam, że płyną z mojego serca i wypełniają całe moje ciało i wypływają we wszystkich kierunkach gdzieś w kosmos. Mój przyjaciel zaczął grać na mandolinie. Wiedziałam, że dźwięki ze sobą cudownie zaczynają współbrzmieć, te tutaj i te w kosmosie. Poczułam ogromny przepływ energii. Byłam skupiona i skoncentrowana maksymalnie na tych dźwiękach, ich wibracji. Czułam je całą sobą. Słyszałam dźwięki bębnów płynące i odbijające się echem z głębi kosmosu...

I że będzie to miało miejsce za jakieś 30-40 lat... (?)


Nad ranem dowiedziałam się, że mój przyjaciel w pewnym momencie, kiedy zaczął grać na mandolinie, zaczął stroić struny w mandolinie próbując dostroić jej brzmienie do dźwięków, które wydawałam z siebie albo które raczej przeze mnie przepływały.

środa, 13 czerwca 2012

SEN O DZIWNEJ PLANECIE



Znalazłam się na innej planecie. “Wylądowałam” w górach, bardzo wysoko. Te góry miały przedziwną strukturę, wierzchołki wiły się jak węże, były bardzo wysokie i strome, a po bokach były głębokie doły. Ale niektóre wierzchołki wiły się coraz niżej w dół i można było po nich zejść. To, co było jeszcze bardziej zaskakujące, owa wijąca się linia szczytowa schodząca w dół była bardzo kolorowa i te wierzchołki -”ścieżki” były utworzone przez kolorową mozaikę z kamieni szlachetnych, z przewagą zieleni seledynowej, niebieskiego oraz granatu… Schodziłam po takiej “ścieżce” do jakiejś krainy położonej niżej na wyżynie…

Na tej planecie żyło bardzo wiele gatunków istot ludzko-podobnych: były tam istoty podobne do elfów, do goliatów - olbrzymy, podobne do skrzatów, ale wszystkie mieszkały w innych, oddzielonych od siebie obszarach. Pamiętam, że trudno było im wzajemnie się rozumieć. Gdzieniegdzie wybuchały konflikty lokalne pomiędzy różnymi "gatunkami". Trafiłam do krainy istot, które miały może około metra wysokości. Żyły w osadach położonych na obrzeżach lasu, ogrodzonych płotami z bali. Byłam tam z jakąś drugą kobietą. Gdy się zbliżałyśmy do osady, przed bramą stało kilka istot bardzo nieufnych początkowo. A my szłyśmy powoli wysyłając miłość z naszych serc przed siebie. Gdy podeszłyśmy, istoty te długo przyglądały się nam. Wreszcie jedna z nich się do nas "odezwała" i powiedziała, że czekali na nas, choć na początku nie byli ufni, ponieważ mają sporo konfliktów z innymi "gatunkami" humanoidów, które nie zawsze mają pokojowe zamiary wobec nich. 

Zostałyśmy zaproszone do osady i przyjęte z wielką życzliwością, chociaż nadal ze sporym dystansem. Okazało się, że oni wiedzieli o tym, iż kiedyś przyjdą do ich osady dwie kobiety z plemienia ludzkiego, które pomogą im w uzdrawianiu. I tak właśnie się stało - razem z moją towarzyszką zajęłyśmy się najpierw uzdrawianiem tych istot, które były najbardziej chore. Potem jeszcze uczyłyśmy ich jakichś rzeczy, które miały im pomóc, pokazałyśmy pewne zioła, z których mieli sami korzystać. Pracy miałyśmy bardzo dużo... 

Było jeszcze coś dziwnego, coś bardzo różnego od tego, co na Ziemi. Otóż dzień i noc. Spędziłam tu i tam sporo czasu na tej planecie ii wydawało się, że naprawdę dużo już czasu upłynęło, a wciąż był dzień… Na tej planecie dzień trwał bardzo długo – pół drogi (obrotu) tej planety wokół Słońca. Gdy się obudziłam, przypomniałam sobie, że chyba tak jest na Wenus. 
I sprawdziłam:
“Planeta ta potrzebuje 225 dni ziemskich na okrążenie Słońca, od którego znajduje się w odległości 108 mln kilometrów, i aż 243 dni na pełny obrót dookoła własnej osi czyli z pośród wszystkich planet Wenus obraca się najwolniej. Sprawia to, że wenusjańska doba czyli prawie 177dób ziemskich jest dłuższa niż wenusjański rok.“ - z Wikipedii.

Te kolory”ścieżek” z mojego snu kojarzą mi się z tym bursztynem zielonym 


z chryzoprazami










i jeszcze z jakimiś: niebieskim i granatowym kamieniem… chyba lapis lazuli