trudno mi opisac miejsce, w którym to spotkanie miało miejsce. Nie było to istotne.
Przyszło do mnie dwoje starszych ludzi, mężczyzna i kobieta. On miał bujne kręcone szpakowate włosy i szare ubranie, ona skromnie ubrana w ciemną sukienkę, ciemne włosy przetkane siwymi pasmami miała upięte z tyłu głowy. Poprosili mnie o rozmowę. Zadawali mi różne pytania. Miałam odczucie, jakby chcieli się upewnić, że jestem tą osobą, której szukali, o którą im chodziło. W trakcie naszej rozmowy dochodzili jacyś ludzie, jedni zostawali, inni odchodzili. Niektórzy albo byli niemymi świadkami naszej rozmowy albo przynosili ze sobą jakieś dokumenty, które kładli przede mną na stole.
Wreszcie kobieta zapytała mnie, czy mogłabym im pomóc rozwiązać sprawę żydowską, jakiś problem żydowski. Odpowiedziałam, że jeśli będę mogła, że jeśli tak poczuję w sercu, to pomogę im.
Potem ten starszy mężczyzna powiedział, że chciałby jeszcze coś mi powiedzieć na osobności.
Wyszłam z tym mężczyzną z pomieszczenia. On trzymał w rękach jakieś ubranie, spodnie, chyba kurtkę i koce. Powiedział mi, że szaman (a może jakiś mistrz albo kapłan), którego znam osobiście, zostawił testament, w którym napisał, że mam się tą sprawą nie zajmować.
- Dlaczego on mi to mówi? - pomyślałam patrząc na tego starszego mężczyznę? I zrozumiałam, że testament istnieje, ale ta informacja o nim to rodzaj testu dla mnie. Zrozumiałam, że testament w tym przypadku nie jest żadną umową, ale jest próbą narzucenia mi czyjejś woli; że do niczego mnie nie zobowiązuje. Zwłaszcza, że ten człowiek, który go napisał w realu żyje, wcale nie umarł...
Wiedziałam, że jeśli będę uważnie słuchać siebie, swojego serca, swojej duszy (czy wyższego ja) i tak zrobię to, co mam do zrobienia. Jeszcze miałam przez moment nakładkę testamentu ze Starym Testamentem. Ale tego we śnie nie rozumiałam.
----------------------------------------------------------------
Po przebudzeniu chciałam zrozumieć informacje zawarte we śnie. I wówczas następujące po sobie zdarzenia zaczęły się ze sobą układać... Dostrzegłam wyjątkową synchronię i to, że kolejne informacje po prostu "przychodziły same", a jeśli miałam coś znaleźć, co by je uzupełniało, to szukanie nie sprawiało żadnych trudności. Po prostu... zadziewało się.
Efektem jest notka pt. POWRÓT PRZODKÓW I UJAWNIENIE TEGO, CO BYŁO ZAKRYTE PRZED WIERNYMI.
Kim byli ci ludzie? Przodkowie? Czyi? Przecież nie moi. Nie mam żadnych przodków z linii żydowskiej. W każdym razie nic o tym nie wiem. A może to nie ma znaczenia? A może oni wcale nie byli Żydami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz