wtorek, 29 grudnia 2009

O statku kontenerowcu


Znalazłam się na jakiejś pustyni... Byłam niewidzialna. Obserwowałam grupkę ludzi, którzy przygotowywali się do przyjęcia statku kosmicznego. Wyglądało na to, że też czekałam wraz z nimi na przylot tego statku kosmicznego, ale, że jestem niewidzialna dla tych ludzi. Obserwowałam ich. Kiedy próbowałam się do nich zbliżyć i może jakoś z nimi porozumieć, zachowywali się tak, jakby mnie nie widzieli ani nie rejestrowali mojej obecności. 

Po pewnym czasie przyleciał ogromny statek - kontenerowiec. Jego część zniknęła w podziemiach. Zeszłam na dół i weszłam do środka. Tu też byłam niewidzialna. Wnętrze było naprawdę imponujące i ogromne z równie ogromnymi półkami. W pewnym momencie jedna z półek zaczęła się wysuwać i zobaczyłam na niej całą plantację nieznanych roślin. Półka przesuwała się z ładunkiem wolno w dół coraz niżej i niżej. W podziemiach znajdował się magazyn. Zobaczyłam następną półkę powoli wysuwającą się najpierw w moim kierunku, a później w dół. Ta półka była wypełniona "trawnikiem" albo raczej łąką kolejnych nowych roślin z pasącymi się na niej zwierzętami, które przypominały trochę świnki skrzyżowane z psami (???) Inaczej nie umiem tego opisać.

Otrzymałam informacje, że jest to transport nowych roślin i zwierząt, że zwierzęta te są tylko i wyłącznie roślinożerne, i że jedynie rośliny zgodziły się, by być pożywieniem dla innych zwierząt i istot 
Nowe gatunki zwierząt były wyłącznie roślinożerne.

Dowiedziałam się, że te wszystkie nowe gatunki roślin i zwierząt są gotowe do zasiedlenia Ziemi. I stanie się to wkrótce, gdy większość ludzi osiągnie, nowy w ewolucji ludzkości, poziom świadomości...

Gdy byłam w tych podziemiach widziałam CZŁOWIEKA - RAKA! Widziałam RAKA, tak, ale był czerwony i wysokości człowieka i chodził jak człowiek. Bardzo byłam wówczas zdziwiona, że mam takie "odjechanie sny czasami". Ale teraz ma to zupełnie inny kontekst... 

Jeden z pracowników w podziemiach widząc tego Raka zażartował sobie i powiedział coś w rodzaju: "o, jakie dorodne jedzonko". Wówczas ten Rak zwrócił się do tego człowieka i powiedział do niego (wiem, że użył telepatii): "nie będzie już jedzenia żadnych istot. Tylko rośliny poświęciły się i będą zasilać istoty ziemskie swoją energią. A gdyby ktoś zabił lub zjadł jakąkolwiek inną istotę niż rośliny, zostanie zabity lub zjedzony przez te istoty. Takie jest kosmiczne prawo.










niedziela, 13 grudnia 2009

Świat kradzieży energii życia i wyjście z niego

Żyłam na innej planecie, byłam dziwną istotą w świecie, gdzie panowało takie prawo, że jedni polowali na drugich. Możliwość była więc taka, że polowało się na innych, żeby ich zabić i „zjeść”, a raczej pochłonąć po to, by zdobyć energię na dalsze „życie” (w ten sposób można było przedłużać swój byt w nieskończoność) albo było się przez innych pochłanianym. Wtedy w jakimś sensie przechodziło się w niebyt.  

Trzykrotnie podejmowałam decyzję o rezygnacji z życia w systemie "kradzieży energii" dla przetrwania. Trzeba było kraść energię innych (zabijać nawet) i pochłaniać ich, żeby móc istnieć. Więc wszyscy polowali na siebie wzajemnie. Żeby istnieć trzeba było uczestniczyć w tym polowaniu: albo uciekałam, by nie zostać ofiarą albo goniłam ofiary. Gdy uświadomiłam sobie nagle, w jakiej "grze" uczestniczę, postanowiłam wyjść z tego świata. Wiedziałam, że wówczas zapadnę się w niebyt. Tego właśnie bały się wszystkie istoty w tym świecie, dlatego uczestniczyły w tych "grach". A ja nagle zrozumiałam, że wolę rozpuścić się w niebycie niż zabijać innych po to, bym mogła istnieć i to jeszcze w tak bezsensownej gonitwie. 

Miałam świadomość, że jeśli przestanę polować, to zaniknę w niebycie, bo tak już dosyć miałam tych polowań, że owe zaniknięcie przestało być dla mnie przerażające.  

Podjęłam decyzję, że nie będę polować na innych i będę się ukrywać, by nikt nie mógł zapolować na mnie. Czułam, jak się rozpuszczam powoli, zanikam. Ale nie zmieniłam swojej decyzji do ostatniej chwili. Rozpuszczałam się... zanikałam... Znikłam... Przestałam istnieć. Ale co dziwne, nie straciłam świadomości. Mimo, że przestałam istnieć w poprzedniej formie, wiedziałam, że w owym "niebycie" istnieję, tylko bez jakiejkolwiek formy. Jakby "moja" świadomość była umieszczona w punkcie jednocześnie rozciągniętym w nieskończonej przestrzeni... I nagle otrzymałam nowe życie w tym samym świecie.

Tym razem od razu podjęłam tę samą decyzję i znów czułam, jak zanikam i rozpuszczam się w niebycie. Nagle poczułam, że istnieję, chociaż nie mam żadnej formy, którą w jakikolwiek sposób, poprzez jakąkolwiek percepcje mogłabym uchwycić. I przeleciałam przez jakiś tunel i znów znalazłam się - po raz trzeci - w tym samym świecie. 

I znów, po raz trzeci podjęłam tę samą decyzję. Tym jednak razem, po zaniknięciu w niebyt bez kształtu , bez istnienia, okazało się, że w jakiejś formie istnieję, ponieważ dotarła do mnie informacja, że jako skutek mojego postanowienia otrzymałam obecne życie na Ziemi. Czy chodzi o to tu i teraz życie? Nie mam pewności. 



Ten sen jest dla mnie jednym z ważniejszych moich snów. Niesie dla mnie bardzo istotną informację.

czwartek, 10 grudnia 2009

Kolejna śmierć


Byłam w obcym mieszkaniu, w gościach, gdzie znajdowało się sporo ludzi, znajomych i nieznajomych. Akurat stałam w przedpokoju, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam, by je otworzyć. Zamknięte były na łańcuch - zawleczkę łańcuchową (jak to dawniej bywało). Otworzyłam -uchyliłam drzwi, lecz nie odblokowałam łańcucha. Dostrzegłam za drzwiami mężczyznę, który jednym zdecydowanym pchnięciem otworzył drzwi zrywając łańcuchowe zabezpieczenie. Stanął przede mną z nożem w ręku i dżgnął mnie tym nożem. Spojrzałam na niego i powiedziałam:
Wybaczam Ci. I kocham Cię. Nie rozumiem, czemu to zrobiłeś, ale w tej chwili nie ma to znaczenia.
Mężczyzna był tak zaskoczony moją reakcją, że zobaczyłam w jego oczach jeszcze większe przerażenie. I zaczął wymierzać cios za ciosem raniąc głęboko moje ciało.

Powoli, oparta o ścianę przesuwałam się w kierunku podłogi, ale mówiłam do niego:
- Nie szkodzi. Nie ma znaczenia w jaki sposób umieram... Kocham Cię... i wybaczam Ci.
I osuwając się na podłogę czułam ciepło rozlewające się w moim ciele. Nie czułam bólu czy cierpienia. Byłam szczęśliwa, że nie poddałam się ani przerażeniu, ani rozpaczy, ani nienawiści. Byłam miłością.

A gdy się obudziłam, miałam odczucie radości "z dobrze zdanego egzaminu"...

środa, 9 grudnia 2009

Przyjęcie śmierci

Jest wojna. Jestem żołnierzem plutonu egzekucyjnego. Przed nami stoją ludzie pod ścianą, których mamy rozstrzelać. Pada rozkaz. Strzelam celując w przestrzeń ponad głowami ludzi. Mój dowódca zauważył to. Krzyczy na mnie. Wydaje drugi raz rozkaz, a ja robię to samo. Dowódca podchodzi do mnie wściekły. Wolno sięga do kabury, otwiera ją i wyjmuje swój pistolet. Lufę pistoletu zbliża do mojej skroni. Nie czuję żadnego strachu, lęku.

Czuję się wspaniale - wiem, że jestem przy sobie, w zgodzie i harmonii ze swoim sercem, że wykonałam ( wykonałem ) swoje "zadanie" najlepiej, jak umiałam ( umiałem ).

Słyszę strzał i w błogości osuwam się w śmierć.
I nie mam do nikogo, o nic żadnych pretensji, żalów...
Przyjmuję odpowiedzialność za swoją świadomą decyzję...

poniedziałek, 7 grudnia 2009

O Zielonych szklanych tabliczkach

 Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym trwały przygotowania do jakiejś ceremonii uzdrawiania. Stary, mądry człowiek, ktoś jak szaman uzdrowiciel, pokazuje mi, że coś się rusza… w kominie. Widzi energetyczne ciało - zarodek jakiegoś stworzenia–robaka-aliena (?). Szaman mówi, że musi go złapać i ugotować (?), żeby ten zarodek nie mógł się rozwinąć. Tak zrobił, a potem pokazał mi coś podobnego do ugotowanej jaszczurki-aliena. (?) To były symbole jakichś wzorów (?), które więziły ludzi, powodowały, że ludzie jakby spali, a nie żyli.

Wróciliśmy do przygotowań do "ceremonii uzdrawiania". Już wiedzieliśmy, że jest wiele "zarodków innych alienów" i że za chwilę zaczną one rozwijać się i pojawiać na Ziemi w kształcie dojrzałych osobników…

Musiałam wyjść z tego pięknego domu i pojechać samochodem do miasta. Czegoś tam brakowało do rozpoczęcia tej ceremonii i miałam po to pojechać. Nagle przed sobą na horyzoncie zobaczyłam wielkiego stwora - aż zaczęłam się śmiać, bo skojarzył mi się w pierwszej chwili z Godżillą, choć nie wyglądał wcale na Godżillę (był bardziej podobny do postaci z filmu "Awatar"), ale był ogromnych rozmiarów. Ten Gigant kroczył po mieście. Budził oczywisty postrach wśród ludzi. Wszędzie wokół ludzie spanikowani uciekali. Próbowałam uspokajać tych ludzi w bardzo absurdalny sposób, ponieważ mówiłam im, że Giganci to nie bajka.(?) To stworzenie wydawało się ludziom złe i agresywne, ponieważ z zaciekawieniem podniosło jeden z wielkich budynków i po chwili postawiło go na miejsce z powrotem. Budynek stanął, ale już trochę krzywo. Ale nikomu nie stała się krzywda.
źródło obrazka:


 Wróciłam na miejsce spotkania – ceremonii uzdrawiania. Tu podobnie wszyscy trochę się bali. Bo już rozeszła się wiadomość, że istota, która pojawiła się w mieście będzie sprawdzać(?) ludzi… ma nawet jakąś listę. Nagle i niespodziewanie pojawiła się ta istota wśród nas. Stanęła w drzwiach. Sporo zmalała i teraz rzeczywiście przypominała swoim wyglądem postać z filmu Awatar,  ale wiedziałam, że była to istota ewidentnie "bezpłciowa". Stanęła na wprost mnie i powiedziała, że musi mnie zbadać i sprawdzić. Badała mnie w okolicach serca, sprawdzała moją energię i skanowała dłonią moje ciała. Nagle na jej twarzy pojawiło się spore zaskoczenie i podziw(?) dla mojej energii. Powiedziała mi, nie posługując się słowami (czyli chyba jakoś "telepatycznie?), że jestem wiedźmą czyli tą, która wie i urodzi albo stworzy wiele pięknych… „czegoś” dla ludzkości. To „czegoś” miało znaczenie w sensie idei lub mądrości (dokładnie nie pamiętam), ale bynajmniej nie chodziło tu o żadne istoty. Potem istota badała innych i stała się dla nas bardzo przyjazna. Czułam jej moc i jej miłość. Wiedziałam, że ma swoje ważne zadanie do spełnienia. W pewnej chwili przypomniałam sobie o zawiniątku, które miałam przy sobie. Wyjęłam z torby rodzaj dokumentu, który był ze szklanych, zielonkawych tabliczek.
Te tabliczki znalazłam kiedyś w innym śnie. Tamten sen śniłam kilka lat temu. Oto on:
---------------------------------------
Wówczas przybyłam nad morze. Plaża o wschodzie słońca była moim ulubionym miejscem medytacji i odpoczynku. W pewnym momencie morze, które wzburzyło się na chwilę, wyrzuciło na brzeg wiele wspaniałych darów. Byłam zafascynowana i zajęta oglądaniem całego mnóstwa skarbów, które swoim wyglądem nie przypominały przedmiotów z jakiejkolwiek ziemskiej kultury.  Wzięłam do ręki tabliczki... jakby szklane, zielonkawo-szmaragdowe tabliczki... Siedziałam na brzegu wpatrując się w nie i w morze i te wszystkie przedmioty... Było tego mnóstwo.

Pamiętam, że stosunkowo bardzo szybko pojawiły się na tym miejscu specjalne ekipy archeologów i różnych badaczy, naukowców, którzy chcieli mnie odsunąć od prowadzonych tam badań. Zabrali mi także te tabliczki. Natychmiast zorganizowano prowizoryczne laboratorium, dokładnie nie pamiętam gdzie; albo w pobliskiej szkole albo je wybudowano z hermetycznych namiotów w okolicach tej plaży. Ponieważ jednak byłam pierwszą osobą, która była obecna w tym miejscu i która widziała, jak te skarby wypłynęły na brzeg, pozwolono mi zostać tam przez jakiś czas. Planowano przeprowadzić ze mną jakieś rozmowy-wywiady, bynajmniej nie prasowe. Nie pamiętam już dokładnie, jak to się stało, ale dość szybko udało mi się stamtąd wyjśc zabierając ze sobą zielonkawe owe szklane tabliczki, na których były wyryte(?) jakieś napisy. Wiedziałam, że te tabliczki są dla mnie przeznaczone, chociaż ich treści nie umiałam odczytać. Tak je znalazłam we śnie sprzed kilku latu.
---------------------------------------

Podałam teraz tej „awataropodobnej” istocie owe tabliczki. Ona je rozwinęła – okazało się, że były złożone w taki sposób, który umożliwiał ich rozwinięcie prawie jak rulonu złożonego z płaskich kartek. Istota od razu dostrzegła, że na szkle wyryty jest tekst napisany w jakimś nieznanym nikomu z Ziemian języku i zaczęła dla mnie tłumaczyć ten tekst. Okazało się, że jest to część prastarego dokumentu pochodzącego z innej planety, z innej części kosmosu. Dokument był czymś w rodzaju zobowiązania(?) kosmicznego. Wiedziałam, że dokument nie jest cały, że istnieje jeszcze inna część tego dokumentu, która znajduje się zupełnie gdzie indziej. W kosmosie?

Potem miałam uczucie zrozumienia, kim jestem i po co tu jestem, odczuwałam dziwną jedność ze wszystkim i zobaczyłam wyraźnie to, co ma się zdarzyć, wiele wizji dla całej ludzkości… Przypomniałam sobie bardzo wiele. Między innymi to, jak będzie wyglądał Nowy Świat.

 Jestem świadoma tego, że te sny mają dla mnie znaczenie. Dla Ciebie mogą być po prostu, jakimś sennym majaczeniem.

Powrót do Pradomu...




Kiedy byłam dzieckiem przeżyłam doświadczenie, które było zachwycające, lecz którego sens zaczęłam rozumieć po wielu, wielu latach. Siedziałam sama w domu przy świeczce. I nie wiem jakim cudem wyleciałam ze swojego ciała. Widziałam siebie siedzącą na podłodze, widziałam dach domu, widziałam przestrzeń kosmosu… Leciałam w kosmos i przeleciałam granicę rozdzielenia światła i ciemności…

Znalazłam się w przestrzeni, gdzie nie było ani ciepła, ani zimna, ani światła, ani ciemności, ani dobra ani zła…żadnej dualności. Wszystko stopione w jednym. Byłam TAM najmniejszą z możliwych drobinek. Otaczał mnie olbrzymi wszechświat, nieskończony… A jednak ten cały, nieskończony wszechświat zawierał się jednocześnie we mnie, najmniejszej z możliwych drobinek. Czułam to, wiedziałam to. Byłam w PRA-DOMU.

Jakiś czas temu znów TAM wróciłam. I przypomniałam sobie… Wiem, że istnieją różne światy. Jest ich wiele. Pochodzę z różnych stron wszechświata, ale to już nieistotne. W tym tutaj świecie teraz jestem przede wszystkim. W tym tutaj świecie istnieje „dobro” i „zło”, ale wiem też, że istnieje wiele bogów i bogiń „dobrych” i „złych”, a tak naprawdę wszyscy oni są Artystami Życia. A w każdym z nas są różne cząstki tych różnych bogów i bogiń. Dlatego mamy do czynienia z karmą…

To, że istnieje pewne podobieństwo między różnymi bogami i boginiami to dla mnie oczywiste. Wszyscy jesteśmy „dziećmi bogów”. Być może różnych bogów i dlatego jako ludzkość wciąż ze sobą walczymy. A tam, w Pra-domu nie było ani bogiń, ani bogów, ani jednego boga, ani szatana nie było… Była całkowita jednia, wszędzie, nawet zawierająca się w małej drobince i wokół niej. I całkowita harmonia. Była tam cisza, a w niej wszystkie symfonie świata. I pustka i pełnia. I bez-czas, a w nim wszystkie możliwe czasy… I były wszystkie światy w jednym zharmonizowanym „organizmie”. Nie umiem inaczej tego opisać.

W tej wizji zrozumiałam także, że ów pra-dom jest w sercu każdego z nas. Poczułam to. Moja wcześniejsza tęsknota (ta od dzieciństwa), by tam wrócić zamieniła się na pragnienie działania, by przebudzić w sobie pamięć uczucia, które „stamtąd” czyli z samego środka, z głębi serca pra-domu (wszechświata ?) pochodzi.

A TAM nie było ani boga, ani bogiń, ani bogów, ani szatana ani... Była całkowita jednia, w małej drobince i wokół niej. I całkowita harmonia. Była tam cisza, a w niej wszystkie symfonie świata. I pustka i pełnia. I bezczas, a w nim wszystkie możliwe czasy... Nie umiem inaczej tego opisać.

 Jesteśmy Jednią, ale nie na poziomie świata fizycznego. Na poziomie świata fizycznego wciąż jesteśmy indywidualnymi osobami. Dlatego Ci, którzy uznają się za niemalże "pomazańców bożych" mogą traktować cały zbiór indywidualnych bytów jak "ciemną masę". A jest to możliwe dzięki stosowanym przez owych "pomazańców" manipulacjom naszymi wybujałymi "ja" (EGO) i naszymi pragnieniami, naszą pożądliwością i naszymi oczekiwaniami. Co w tej sytuacji robię? Działam: odkrywam i przypominam sobie dar harmonizowania w sobie przeciwieństw. Gdy coraz więcej sobie przypominam o swoim DOMU, coraz bardziej staję się świadoma tego, kim jestem. Jak to robię? Konsekwentnie. Jestem świadoma, że aby mogło istnieć życie, musi istnieć także śmierć. Żeby mogło istnieć dobro, musi istnieć zło. Bez śmierci nie wiedzielibyśmy, czym jest życie, a bez zła nie wiedzielibyśmy czym jest dobro.

Wyobrażałam sobie świat bez zła, tylko dobry. I dostrzegłam, że to iluzja, taka sama jak "zło". Oczywiście żyjemy w świecie iluzji, do której tak mocno jesteśmy przywiązani, że jest ona dla nas niemal "ostatecznością". Jednak jeśli TAM nie ma zła, to nie ma i dobra, gdy nie ma jednego, to nie ma także i drugiego "przeciwległego bieguna". Nie ma oceny. Jest wyłącznie coś takiego jak wszechogarniająca, bo nawet nie "bezwarunkowa" miłość.

 Z mojej wiedzy wynika, że "zło", które mnie spotyka sama kiedyś wyprodukowałam. I dla mnie to jest uczciwsze postawienie sprawy niż szukanie tego "zła" tylko na zewnątrz. "Strefa cienia" lub "ciemna strona mocy" wcale nie jest gdzieś na zewnątrz, jest we mnie, tylko kiedyś się jej wyparłam i udawałam, że to nie moje. A póki będę tak udawać i żyć iluzją tego wizerunku siebie samej, który sobie stworzyłam (bo tak mi wygodniej), to nigdy "zła" nie zrozumiem i zawsze będzie mnie straszyło.

WIZJE - Skąd pochodzę

Skąd pochodzę?


Dowiedziałam się, że nie otrzymam odpowiedzi na to pytanie, ponieważ gdybym otrzymała jakąś konkretną odpowiedź na przykład, że pochodzę z Plejad albo z Syriusza czy z innego miejsca w kosmosie i przylgnęła do tego przekonania, to przywiązałabym się do tego miejsca mocnymi więzami z powodu tego przekonania, że tylko stamtąd pochodzę. Odpowiedź zatem brzmiała:

pochodzę z różnych miejsc i różnego czasu we wszechświecie.

Potem z kolei przyszła informacja, że czas jest względny i jest to narzędzie, które "przywiązuje" nas do danej "rzeczywistości", do danego świata ograniczając w ten sposób naszą percepcję i świadomość.

Następnie zobaczyłam wyraźnie, że wszystkie istoty z |wyższej wymiarowości" ( "wyższej gęstości") są nami z innych czasoprzestrzeni. "Mogą się z nami albo my z nimi komunikować, gdy nie przywiązujemy się zbytnio do pojęcia czasu liniowego i przekonań, że istnieje tylko ten świat, który nazywamy rzeczywistością 3D.

piątek, 9 października 2009

O zaburzeniu grawitacyjnym Ziemi - kolejny sen



Na Ziemi były mocne zaburzenia grawitacyjne. Skorupa ziemska pękała. Ziemia utraciła swoją stabilność grawitacyjną i nawet zaczęła szybować w przestrzeni po nowej trajektorii (stała orbita została zaburzona, „przerwana”). Lecz Ci, co nie mieli strachu w sobie, a z ufnością i miłością wspierali się wzajemnie, przetrwali. Wówczas Ziemia lekko zakołysała się i na powrót osiągnęła grawitacyjną stabilność. Wtedy pojawiły się dwa słońca.



Chodziło tu o zaburzenie pola grawitacyjnego układu, w jakim znajduje się obecnie Ziemia. Ten układ jest obecnie stabilny. I ma nastąpić zaburzenie tego układu związane z "drobnymi" zmianami w polu grawitacyjnym całego Układu Słonecznego, a konkretnie w polu elektromagnetycznym Słońca. Nie zniszczy ono naszej Ziemi ani naszej Galaktyki. A takie wizje niektórzy też mają.

To zaburzenie dotyczyło nie tyle materii, co energii, ale jaki wpływ będzie to miało na materię Układu Słonecznego, w tym Ziemię, to szczerze mówiąc - nie wiem.
Skutki takiego zaburzenia mogą być katastrofalne albo i nie. Jeżeli byłoby ono związane ze skokiem ewolucyjnym, to coś się musi zdarzyć poważnego. Na przykład takie zaburzenie, które spowoduje przemieszczanie się lądów albo takie, które spowoduje, że Ziemia trochę zakołysze się w kosmosie. Jeżeli tylko Ziemia zakołysałaby się trochę w kosmosie - jak piłka plażowa na wodnej fali, to i oceany i zbiorniki wodne na niej też by się zakołysały. I co wtedy? Coś jak potop?
Nie chcę się przywiązywać do tej koncepcji. Nie chcę projektować niczego, co nie jest zgodne z boskim kosmicznym planem.

A może być i tak, że transformacja będzie zachodziła bez specjalnych wstrząsów dla planety i społeczeńtw? Może będzie miała zupełny wymiar niż miało to miejsce do tej pory? Nie wiem. Przebiegunowania wcześniejsze to dla mnie żadne teorie. To fakty. Podobnie jak istnienie kiedyś jednolitej skorupy ziemskiej. Jest sporo dowodów. Nie tylko Sfinks :-)

A może tym razem ta zmiana zachodziłaby w zupełnie inny sposób niż dotychczas? Łagodny i bez kataklizmów? Może to zależy od tego, w jakiej kondycji będzie się znajdować cała ludzkość? A może to nie o kataklizm chodzi, lecz o zaburzenie pola grawitacyjnego (znikomo małe) całego Układu Słonecznego pochodzące od jakiegoś zaburzenia Słońca? Takie zaburzenie mogłoby spowodować trzydniowe, delikatne "bujanie się" Ziemi w przestworzach.

Wiem jednak tyle, że nie czuję leku. Nawet, gdyby te zmiany miałyby mieć wymiar tragiczny.

Z jednego z moich snów wynika, że ostatnim razem, gdy następowały zmiany lądów były prowadzone negocjacje (z "siłami wyższymi") na temat zatopienia tej części skorupy ziemskiej, która obecnie zwana jest Europą. I ta część nie została zatopiona, lecz "przytopiona" na czas jakiś, ale warunek był taki, że ludzkość mieszkająca na tych terenach wyginie. (Podobno taka była konieczność no i ludzkość wyginęła).
Na pamiątkę tego zdarzenia zostały nam bursztyny, które symbolizuja to, co symbolizują - śwadomość Jedni. Zapomnieliśmy tylko o tym, że na planie duchowym, bursztyny są nawet "cenniejsze" od złota - przez to, co symbolizują.

Może niektórzy mają dostęp do pewnej wiedzy i "boskich planów", ale też nie ma żadnej pewności, czy zostaną one zrealizowane czy nie. Albowiem mogą się zawsze zmienić. Ludzie myślą, że wiedzą... Myślę, że mało wiem. Wiedza to to, czego się nauczyłam w procesie "udomowiania", ale teraz przychodzi do mnie całkiem inna wiedza… TAKA, KTÓRA BYŁA DO TEJ PORY "MILCZĄCĄ WIEDZĄ. Tak bym to określiła.

Ludzie "wiedzą jedynie to co dane im wiedzieć, a znaczna część tego, o czym myślą, że wiedzą, jest jedynie ich wyobrażeniem. Dotyczy to wszystkich, na każdym poziomie intelektu i w każdej dziedzinie. Dlatego czasem nazywam to życiem w iluzji, gdy projektujemy swoje iluzje na innych...

Dlatego mam dystans i spokój w sobie w tym temacie. I jesli coś ma się stać, to się stanie. I nie dajmy się zwariować... sama jestem wystarczającą szalona, by nie dać się zwariować :-)

Majowie opisują to w ten sposób, że zobaczymy Nowe Słońce. Enigmatycznie, owszem, lecz rzeczywiście nie można inaczej. Pisałam, że małpie raczej trudno było sobie wyobrazić człowieka, który miał nadejść i nadszedł, więc może człowiekowi podobnie trudno wyobrazić sobie nowy „gatunek”, który mógłby się pojawić jako nowa forma ewolucyjna. (To też brzmi dla większości mało prawdopodobnie.)

Toltekowie uważają, że istnieje coś takiego jak Sen Planety. Sen planety jest wyśniony przez wiele istot wielowymiarowych i jest współtworzony ze śnienia wielu pokoleń ludzi, wszystkich indywidualnych jednostek… Toltekowie uważają również, że każdy może śnić swój własny Sen czyli tworzyć swoją własną rzeczywistość.

To, jaka jestem ma wpływ na to, co mnie spotyka w życiu (sytuacje, ludzie, zasady, systemy, struktury…itp.).

Może istnieją Ziemie równoległe? Ziemie usytuwane w różnych czasach, w światach równoległych?

Czy wyobrażasz sobie, że jesteś istotą wielowymiarową, która zaprojektowała ten świat, jakby zaprojektowała jakiś wirtualny obraz-świat i weszła do niego, by doświadczyć tego, co zaprojektowała w akcie twórczym? Wchodząc do tego świata jednak musiała ograniczyć swoje wymiary. Weszła i zapomniała o tym, kim była i jest nadal, zapomniała o swojej wielowymiarowości. A teraz zaczyna sobie przypominać, że to Ona/On stworzyła ten piękny świat. Współtworzyła go jednak z innymi. I wyszło to, co wyszło. Śni dalej – wielowymiarowa. Ma możliwość wyboru Snu – jego treści. To jest przypomnienie: kim jestem naprawdę.

Nie chcę zatem przywiązywać się do czyichś snów. Nie chcę „być śniona przez innych”. Chcę Śnić o miłości prawdziwej, „bezwarunkowej”, a nawet wszechogarniającej do każdego człowieka, chcę śnić na przykład o rozwoju człowieka prowadzącym do wykorzystania potencjału całego DNA…

Mam też wizję Nowej Ziemi, ale w niej jest wiedza o tak diametralnie innych relacjach międzyludzkich od tych, które istnieją "tutaj", że na razie nie umiałabym się nią dzielić. Dzielę się tą moją wiedzą bardzo rzadko i tylko w rozmowie osobistej, i tylko z tymi, którzy tego chcą.

Może się wkrótce "przeniosę" na tą "Nową Ziemię"?

I cytat:
„Carlos: Chcę wiedzieć wszystko, co możliwe. Sam mówiłeś, że wiedza to potęga.
Don Juan: Nie, nie – powiedział z naciskiem – Moc zależy od tego, jakiego rodzaju wiedzę się posiada. Po cóż poznawać rzeczy bezużyteczne.” (Carlos Castaneda „Nauki Don Juana”)

Więc jeśli przychodzi jakaś wiedza do nas, to dana jest nam po to, byśmy mogli zrobić z niej pożytek. A nie po to, byśmy oszaleli z lęku i rozpaczy - na przykład. Na cóż nam wiedza, która sieje zamęt i prowadzi do destrukcji i zniszczenia?

We wszystkim - jeśli ma się taką świadomość - można znaleźć porządek, celowość, sens i harmonię. Osobiście tę świadomość Jedni i ten rodzaj wiedzy uważam to za domenę MIŁOŚCI.

Możesz moją wiedzę albo jej część uznać za bezużyteczną dla siebie. Choćby przez jej odrzucenie lub uznanie za nieprawdziwą albo z jeszcze jakiegoś innego powodu. Mamy różną wiedzę. Dlaczego? Ponieważ nasze potrzeby są najprawdopodobniej różne. Więc część mojej wiedzy dla Ciebie może okazać się bezużyteczna.


Może istnieje taka Jedyna "wielowymiarowa" Istota (pra-żródło, pra-poczatek wszystkiego), która śni również wszystkich bogów i boginie, wszystkie wszechświaty i światy? Nie dostrzegam przesłanek na to, by było to niemożliwe. Ta istota to Bogini Pra-Macierz, która stworzyła także i tę Ziemię.

środa, 9 września 2009

WIEDZA ZE SNÓW - PO CO NAM SNY?




Kart w tarocie jest ograniczona ilość podobnie, jak sytuacji w życiu, choć tych jest oczywiście trochę więcej... Chodzi o to, że każda karta jednak coś symbolizuje. Czym jest symbol?
Symbol – odpowiednik pojęcia postrzegany zmysłowo. Najbardziej ogólnie jest to zastąpienie jednego pojęcia innym, krótszym, bardziej wyrazistym lub najlepiej oddającym jego naturę, albo mniej abstrakcyjnym. Jest to znak odnoszący się do innego systemu znaczeń, niż do tego do którego bezpośrednio się odnosi. Przykładowo symbol lwa oznacza nie tylko dany gatunek zwierzęcia, lecz często także siłę lub władzę. Symbole są pewnymi znakami umownymi, które w różnych kulturach mogą mieć różne znaczenia - to odróżnia symbol od jednoznacznej alegorii. ( z Wikipedii ).

Czy sytuacje z życia pojawiające się we śnie mogą coś symbolizować? Czy mogą być w nich ukryte jakieś pojęcia oddające naturę naszych działań na jawie?

Sny są jednym z cudów natury, a nie rezultatem bezsensownej i bełkotliwej wędrówki umysłu po swoich zakamarkach. Śnienie jest procesem, jest też miejscem, w którym styka się proces życia z naszą świadomą osobowością. Jeśli sny są niezrozumiałe, to znaczy tylko, że ich treść znajduje się poza nasza świadomością.

Życie istniało zanim pojawiła się świadoma siebie ludzka osobowość. Podobnie procesy życiowe stanowią główną część naszej istoty konstruujące naszą osobowość, ale poza marzeniami sennymi rzadko jesteśmy ich świadomi tak samo, jak rzadko świadomi jesteśmy naszej bogatej osobowości, która przejawia sie intensywnie w snach.

Nasze zdrowie psychiczne i fizyczne zależy od harmonizowania spontanicznych procesów życia ze świadomymi wyborami i działaniami. Dlatego to harmonizowanie w śnieniu może mieć wpływ na nasze zdrowie i być sprawą życiowej wagi.

Śnienie łączy to, co najstarsze i to, co najnowsze w indywidualnym życiu, a nawet w ewolucji. Śnienie jest również czymś więcej:

 • Objawem tego, co dzieje się w ciele fizycznym. Niektórzy lekarze, a i osoby o sporej samoświadomości niebędące lekarzami z zawodu, lecz będące lekarzami samych siebie, uważają, że w marzeniach sennych konkretyzują się oznaki choroby na długo przedtem, zanim ujawnią się w świadomości. Te oznaki mogą przejawiać się wprost jako zapowiedź choroby lub jako symbole – w trudnych, często traumatycznych sytuacjach.

 • Sposobem równoważenia aktywności fizjologicznej i duchowej. Gdyby pozbawić kogoś możliwości śnienia, konsekwencje tego doprowadzić by mogły do zaburzeń fizycznych i psychicznych. A ci, co mówią, że nic im się nie śni najprawdopodobniej po prostu nie pamiętają swoich snów.

• Oryginalnym sposobem wglądu w samego siebie. Przypominają nam o naszych doświadczeniach i odczytują informacje zawarte w nieświadomości. W ten sposób możliwe jest kształtowanie na przykład nowych idei albo podejmowanie decyzji o zmianie swoich nawyków, a nawet zmianie świadomości przy użyciu woli.

• Ćwiczeniem rozwijającym kontakt z duszą. Ciało, które choruje też wymaga odpowiednich ćwiczeń, diety, ruchu, podobnie umysł i emocje potrzebują wentyla oraz ćwiczeń. Sny zaspokajają tę potrzebę. W snach latamy jak ptaki, pływamy w wodzie i powietrzu jak ryby i inne zwierzeta, poruszamy się jakbyśmy mieli opanowaną wiedzę oddziaływań sił grawitacyjnych na nasze ciała, stajemy się innymi istotami, transformujemy swoje ciała na poziomy energetyczne... W snach dokonujemy cudów. Ale nie są to cuda w innych światach. W taki sposób więc otrzymujemy wiedzę o prawach panujących w innych światach.

• Źródłem informacji. Mamy zdolność do przyswajania informacji nie tylko z książek i codziennych wydarzeń zyskując w ten sposób samoświadomość i zdobywając wiedzę. Często poprawnie przewidujemy przyszłość dzięki trzeźwej ocenie teraźniejszości. Te zdolności przejawiają się również w snach. I ze snów możemy czerpać dodatkowe informacje. Dzięki temu mamy możliwość rozwiązywania problemów, wewnętrznych konfliktów, a w konsekwencji uzdrawiania skomplikowanych relacji z innymi. Dzięki temu także dokonanych zostało wiele wspaniałych odkryć w dziedzinie nauki.

• Sposobem dotarcia do świata niedostępnego nam w bezpośrednim doświadczaniu na jawie, w naszej "czterowymiarowej" rzeczywistości, w "naszym świecie". W śnieniu wkraczamy w wielowymiarowość swojego istnienia, otwieramy bramy, tunele, kanały, mosty, ikony... Docieramy do tych części siebie, które istnieją poza granicami wytyczonymi przez nasze dotychczasowe postrzeganie i rozumienie, a zatem równiez naszą aktualną świadomość "rzeczywistości", w której się przejawiamy. Wzbogacamy, poszerzamy, pogłębiamy w ten sposób przestrzeń naszej samoświadomości.


Ta książka to
NOWY SŁOWNIK SNÓW
autor:Tony Crisp
wydawnictwo: AMBER
przekład: Cezary Frąc, Jerzy Prokopiuk i Marcin Wawrzyńczak

Książka do zdobycia - patrzyłam w internecie.

Z niej można nauczyć się, jak pracować ze snami, jak interpretować sny. No i sporym atutem książki jest "słownik" , który uwzględnia różnorodność znaczeń oraz - co według mnie równie ważne - ich dwubiegunowość. Są też informacje z dziedziny "antropologii snów" i pracy z nimi.

 Nasza pamięć zdarzeń zachodzących na jawie bywa "konstruktem". Jest zdarzenie. Wersji tego zdarzenia często jest tyle, ilu ludzi było jego świadkami. Zawsze znajdą się jakieś "drobiazgi", które te wersje będą różnić od siebie. W tym sensie sami manipulujemy rzeczywistością również. Niekoniecznie w sposób świadomy. Więc na ogół wątpię w tak zwana obiektywną "prawdziwość" opowiadanych przez ludzi historii. Ale wiem i wierzę, że dla opowiadacza zawsze jego historia jest prawdziwa. Tak jak moje historie dla mnie są prawdziwe.

 Widzieć rzeczy takimi, jakie są naprawdę, a nie takimi jakimi nam się wydają to wspaniała umiejętność, więcej: to po prostu wielka mądrość.

 Nawet, by spisać sen zaraz i nie pochachmęcić – trzeba się nauczyć i ciężko tę umiejętność trenować. To sprawa treningu. Trenowałam. Najpierw nauczyłam się zapamiętywać sny. Moja metoda:
Kartki i coś do pisania przy łóżku. Śnię, budzę się i zapisuję. Jak nie cały sen to hasła - klucze, które po przebudzeniu przypominają mi fabułę. Można też stosować, jak kto lubi, metodę rysunków.

Potem przeczytałam książkę, którą poleciłam wyżej. Każdy potrzebuje jednak wypracować sobie swoją własną metodę. W taki sposób, według mnie, najlepiej się pracuje. Jeżeli pracuję z kimś, to też nie stosuję jednej metody.

Trochę wiem, po co są sny, a praca z nimi bardzo dużo mi uświadomiła. I znam kilka osób ( nie wszystkie osobiście ), które też sporo wiedzą o snach i jakie są funkcje snów. I być może wiedzą na ten temat dużo więcej ode mnie.

Potem przestałam zapisywać, a zaczęłam zapamiętywać.Pamiętam wiele snów - niektóre wplotły się w życie na jawie, jakby były prorocze. Są i takie, które teraz widzę - niewymazane, utrwalone w wyobraźni. Miałam sporo snów dotyczących jednego tematu, które po dwóch latach okazały się prorocze - moje życie uległo radykalnej zmianie, a rezultat stał się taki, jak w tych snach. Co ciekawe, gdy czytuję teraz swoje sny po kilku już latach, rozpoznaję niektóre z nich dopiero teraz: ich znaczenie albo zrealizowaną "przepowiednię".
 
No i obecnie staram się pracować na bieżąco. Selekcja dokonuje się "sama". Nie zapamiętuję wszystkich snów.

piątek, 13 marca 2009

Świadomość kryształów, aniołów, bóstw, Galaktyki, pamięć, ludzkość i takie tam...

1.
Miejsca mają swoją pamięć. Kryształy też. Przedmioty zawierają pamięć idei. Jestem Buddą i Chrystusem, mam dostęp do tej świadomości, do świadomości aniołów, nawet demonów i bóstw również.

Miłość do wszystkich istot wszechświata dała mi wielu sprzymierzeńców. Moje dłonie mają nową energię i moc uzdrawiania. (?) Jestem Parką. Teraz pruję nić żywota i zwijam w złocisty (bursztynowy) kłębuszek. Wszystkie wzory utworzone są ze światła. Bursztyny to kryształowe złoto. Żółte kryształy też. Symbolizują  ducha słońc. Świadomość. 

2. 
Oddałam swoje ciało do uzdrawiania innych w sobie. Wróciłam do Domu. Jestem w Domu. Moim Domem jest Pustka, która jest Pełnią. Następny krok - świadomość Drogi Mlecznej, Galaktyki.

3. 
Każdy jest moim nauczycielem, moim "lustrem". Każdy ma jakieś zadanie. Przychodzimy z różnymi zadaniami. Karma przygotowuje nas do tego zadania. Nabywamy odpowiednich doświadczeń, a gdy ją oczyszczamy - zerujemy, możemy sobie przypomnieć, kim jesteśmy i po co tu przybyliśmy.

4. 
Szanuj Rodzinę. Rodzinę jako społeczność,całą ludzkość. Jeśli szczęście ludzkości jest w sprzeczności ze szczęściem członków biologicznej rodziny, nie trzeba ratować tej rodziny za wszelką cenę. Teraz trzeba ratować i zadbać o ludzkość zajmując się przede wszystkim uzdrawianiem siebie, ponieważ ludzkość tworzą indywidualne istoty. Jeśli choć jedna z nich nie jest uzdrowiona, wówczas jest chora cała ludzkość.

5. Wszechświat, Całość, Jednia rozmawia ze mną poprzez życie. Śmierć to odpoczynek od dialogu.


poniedziałek, 23 lutego 2009

ZMIANY W CIELE I DATA 13 MARCA

sen z 23.02.2009 roku:

Używamy różnych słów z przyzwyczajenia, bo tak zostaliśmy zaprogramowani. Budzę się, ale nadal we śnie i czuję swoje ciało. Dziwnie je czuję. Nazywam to rodzajem bólu. Myślę: boli mnie ciało. Przypominam sobie, że coś podobnego odczuwałam, gdy byłam chora na tak zwaną grypę. Przyglądam się teraz, co dzieje się z moim ciałem i jak to odczuwam. Jakby było mi zimno, a nie jest mi zimno. Przyglądam się jak gdyby głębiej. Coś się zadziewa w komórkach mojego ciała. Są żywe, pulsują, kurczą się i rozwijają... W moich komórkach, w moim ciele dokonuje się jakaś zmiana. I na tym momencie zatrzymuję się. Tyle wystarczy. Tak, to nie ból, żaden ból. To zmiana. Transformacja. I jeszcze widzę datę... coś ważnego się wydarzy z 13.tego na 14.tego marca. Widziałam wyraźnie tę datę i wiedziałam, że ma to znaczenie.

piątek, 9 stycznia 2009

Cztery Słońca i Cztery Rasy


Sen, który mnie samą bardzo zadziwił...
Są cztery Słońca – Gwiazdy w naszej Galaktyce, z których pochodzą cztery diametralnie różne od siebie rasy istot, powiedzmy alienów. Widziałam te cztery gwiazdy – jako perły nanizane na jedną nitkę. Nie widziałam przedstawicieli tych czterech ras alienów i nie mam pojęcia, jak wyglądają. Są jednak tak bardzo różne od siebie, że nie są w stanie współdziałać ze sobą. Tak trudno jest im dogadać się ze sobą na przykład, jak jaszczurce z lwem, a bykowi z orłem. I one, te cztery rasy alienów przyczyniły się do powstania na Ziemi czterech różnych ras ludzi. Dzięki temu tu, na Ziemi istnieją cztery rasy ludzkie, które uczą się wzajemnego porozumiewania się i próbują tworzyć relacje, a jak wiecie, było to przez wieki bardzo trudne. Teraz staje się to możliwe.

Z tymi czterema rasami ludzi to trochę tak, jak z kierunkami świata. Podstawowe są cztery, a pośrednie też cztery, więc razem jest osiem...

źródło obrazka: Wikipedia

 I ze świadomości tych czterech ras powstanie nowa, "tęczowa" rasa człowieka kosmicznego o nowej świadomości. Krew i DNA tych wszystkich ras zostaną dokładnie wymieszane ze sobą. A powstanie tej nowej rasy o tęczowej krwi będzie związane ze skokiem, powiedzmy: kwantowym skokiem świadomości całej ludzkiej rasy. Ludzkość będzie istniała nadal, nie przestanie istnieć tak, jak małpy nie przestały istnieć, gdy pojawił się na planecie Ziemia człowiek.

Czy małpy były w stanie wyobrazić sobie człowieka, który nadejdzie? Raczej nie mogły. Tak, jak i nam trudno wyobrazić sobie "człowieka kosmicznego", który nadejdzie po "homo sapiens". 

Ziemia to wyjątkowa planeta. Przechodzimy kolejno cały cykl ewolucyjny od minerałów poprzez rośliny, zwierzęta i ludzi po wielokroć. Część z nas jest gotowa do dalszego etapu – uczynienia następnego kroku w ewolucji duchowej, a część istot kosmicznych nadal będzie doświadczała różnych postaci z tego dotychczasowego ziemskiego cyklu. Niektórzy z nas czasem potrzebują zrobić krok do tyłu – „cofnąć się” do bytu psa lub motyla albo jakiegoś minerału, by przypomnieć sobie pewne aspekty, które w ewolucyjnym duchowym rozwoju są nam konieczne. Dlatego Ziemia i nasza Galaktyka nigdy nie umrą.