Byłam
w Szkole Sztuk Życia
byłam w “Szkole Życia” i M. był moim nauczycielem. I te
szkoły zaczęto zamieniać w “Szkoły Walki”. Uczyliśmy się w
tej szkole wielu niesamowitych umiejętności. Trochę jakby to była
szkoła dla naguali. W tym śnie byłam młodym, utalentowanym
mężczyzną i stosunkowo szybko “przerosłam” w wielu
umiejętnościach swojego nauczyciela.
W tym czasie ktoś, kto sprawował
“rządy nad tą krainą”, ktoś jak król, postanowił zamienić
wszystkie takie Szkoły Sztuk Życia na Szkoły Sztuk Walki. Król
chciał mieć wojowników, którzy będą dla niego zdobywać nowe
tereny, nowe bogactwa itp. Potrzebował jak największej ilości
sprawnych wojowników i… morderców.
Król wydał rozkaz i owe szkoły - klasztory miały zostać przygotowane na zmianę "profilu". Wówczas M. zaproponował mi, żebym został nauczycielem w takiej szkole, ale ja odmówiłem tłumacząc mu z całym należnym mu szacunkiem, że moja ścieżka jest inna. Nie zamierzam nikogo zabijać ani uczyć zabijania. On nie chciał przyjąć mojej odmowy i długo ze mną rozmawiał próbując używać różnych argumentów. W pewnym momencie z miłością w sercu, chociaż stanowczo powiedziałem, że w takim razie odchodzę; odmówiłem nauczania
zabijania.
W nocy M. zakradł się do pokoju, w którym spałem i chciał mnie zabić. Ale ja na moment wcześniej przebudziłem się i usłyszałem, że ktoś wszedł. Czekałem leżąc w łóżku na rozwój sytuacji. M. starał się cicho podejść jak najbliżej i gdy podniósł rękę z nożem w dłoni, by mnie zaatakować, odepchnąłem go, sięgnąłem po kij leżacy pod moim łóżkiem i zacząłem się bronić. W pewnym
momencie M. znalazł się na podłodze, a mój kij był na jego
gardle. Wystarczyłoby jedno mocne pchnięcie... Ale nie zrobiłem tego.
Powiedziałem, że nie zabiję go, że kocham go, ale odchodzę. I że
może kiedyś spotkamy się na ścieżce wolności i miłości.
I odszedłem.
Ten
sen był dłuższy, ale dla mnie ten fragment był najważniejszy. Oto ciąg dalszy tego snu:
Podróżowałem długo. Podążałem w kierunku dżungli. Na swojej drodze spotykałem wiele podobnych sobie (kobiety i mężczyzn). Zaczęło nas coraz więcej dołączać się. Podróżowaliśmy razem wiedząc, że podążamy do celu, miejsca gdzieś ukrytego w dżungli… Wylądowaliśmy któregoś dnia wszyscy razem
w dżungli i natrafiliśmy na piękne miejsce, w którym było miasto. W tym mieście żyli ludzie o
niesamowitych umiejętnościach…. Któregoś dnia wszyscy "odeszliśmy" razem… znikliśmy... "zdematerializowaliśmy się"...
koniec snu.
Możesz sobie
wyobrazić, jaki szok przeżyłam pewnego dnia, kiedy przeczytałam parę miesięcy
później o odkryciu w dżungli, (bodajże w Brazylii, ale teraz już nie pamiętam, bo nie zanotowałam sobie tej informacji) miasta, w
którym… nie było żadnych grobów. A wszelkie przedmioty użytkowe
były tak pozostawione, jakby nagle wszyscy mieszkańcy jednego dnia opuścili to
miasto. Jakby nagle znikli. Jeszcze dziś na samo przypomnienie o tym fakcie przechodzi
przez moje ciało fala “gorącej” energii…