25. lipiec 2005
Jakieś dzikie, piękne krajobrazy (skojarzenie z Afryką). Rzeka lub raczej strumień spływający kaskadami kamiennymi. Tworzył w dole wielkie rozlewisko porośnięte wodorostami i bogatą roślinnością. Nagle wszystko widzę obsypane śniegiem. Na bosaka idę po tym śniegu gdzieniegdzie topniejącym. W takich miejscach odsłaniały się kamienie i było widać płynącą wodę. Kiedy przeszłam na drugi brzeg, wróciłam. Czułam radość z chodzenia boso po śniegu, po ośnieżonych kamieniach, które czasem poruszały się pod moimi stopami i sprawiały, że ten spacer nie wyglądał na bezpieczny. Nieśmiało weszłam do głębszej części i zaczęłam pływać w rozlewisku w kształcie małego jeziora. Pływałam coraz śmielej i radośniej. To było cudowne uczucie. Rozgarniałam rękoma zarośla i płynęłam dalej.
03. wrzesień 2005
Spacerowałam za kulisami jakiejś sceny wśród gospodarczych budynków i bardzo dziwnej architektury, pięknych pejzaży. Płynęłam statkiem po wodzie i leciałam samolotem nad ziemią. Wróciłam na koncert. Na scenę wyszła cala grupa chórzystów. Ja razem z nimi Śpiewaliśmy pieśń, której nie znam, a którą improwizowałam – śpiewałam z serca. W pewnym momencie chór zamilkł i dalszą część śpiewałam sama. Scena stała się wyżyną, po której szłam do przodu i śpiewałam. To była pieśń wszechogarniającej miłości. Przede mną rozciągał się piękny krajobraz z dolinami, górami, wodą, nad którą unosiła się poranna mgła, Chwila przed wschodem Słońca. Świt.
28. wrzesień 2005
Śnił mi się Klan Czarownic – kobiet, które miały wielką moc i były wieczne. Wymyśliłyśmy, że jedna z nas będzie śmiercią, która będzie sprawiać, że każda z nas będzie żyła przez jakiś czas i umierała wtedy, gdy przyjdzie na nią czas, a reszta będzie jej towarzyszyła przy umieraniu tworząc dla tej umierającej coś w rodzaju „grupy wsparcia”. Potem inni także tego doświadczenia zapragnęli.
02. październik 2005
Jeździłam na pięknym koniu. Przemierzałam wraz z nim ogromne przestrzenie lasu i stepu. Wróciłam do miejsca, w którym zostawiłam konia na rozstaju dróg przy jakiejś osadzie. Koń sam wracał do stajni. Któregoś dnia spostrzegłam czerwoną rankę na szyi konia, więc podjechałam z nim do stajni. Czekałam chwilę na opiekuna konia. Gdy przyszedł, stwierdził, że to bardzo powierzchowna ranka, może nawet od liścia. Koń sam wszedł do środka stajni. Wychodząc widziałam kilka początkujących kobiet-amazonek. Miały na sobie suknie z lnu lub płótna.
10. listopad 2005
Leciałam samolotem, kołowaliśmy nad ulicami jakiegoś miasta, a potem lecieliśmy nad łąkami. Wylądowaliśmy. Zorientowałam się, że jesteśmy w Niemczech. Odeszłam od samolotu i weszłam do magazynu-hangaru, w którym ludzie mieli zainstalowaną skomplikowaną aparaturę - syntezatory dźwiękowe i poszukują odpowiednich dźwięków do porozumiewania się z jakąś obcą cywilizacją. W hangarze było dużo ludzi. Część z nich wygląda na bardzo eleganckich VIPów; kobiety i mężczyźni. Siedzą na konstrukcji podobnej do amfiteatralnej widowni. Jacyś ludzie w dziwnych kombinezonach rozmawiają z ludźmi i wiem, że szukają ochotników, którzy są gotowi na spotkanie i polecą w nieznane zabrani przez statek kosmiczny, który ma przylecieć tego dnia na boisko stadionu, który znajduje się niedaleko. Coraz więcej ludzi się zgłasza.
19. listopad 2005
Leżę na piasku na plaży nad oceanem. Piasek jest ciepły. Od morza wieje delikatny wiatr. Czuję zapach wody. Moje ciało ogrzewa Słońce. Hen, wysoko, na niebie latają dwie mewy. Nagle pojawił się na niebie orzeł. Mewy odleciały, a orzeł zakołował, zniżał się coraz bardziej i przysiadł niedaleko mnie na piasku. Podszedł i stanął na mojej dłoni. Poczułam wielkie szczęście i wdzięczność. Orzeł zaczął swoim dziobem masować moje ciało, jakby zdejmował z moich oczu, policzków, twarzy, tułowia, rąk i nóg, jakieś niewidoczne paprochy. Czułam wielkie wzruszenie. Płakałam ze szczęścia i wdzięczności. Potem położył się na moim łonie, a później przedreptał i przysiadł na klatce piersiowej, na sercu i jeszcze wrócił na łono. Gdy mu podziękowałam, rozpostarł swoje skrzydła i przykrył całe moje ciało. Potem zszedł, a ja obróciłam się i położyłam na brzuchu. Orzeł znów wszedł na mnie i przykrył mnie swoimi skrzydłami. Płakałam ze szczęścia, wzruszenia i wdzięczności za to oczyszczenie.
2. grudzień 2005
Podszedł do mnie lekarz z wynikami moich badań – było to coś w rodzaju wielkiej kliszy z prześwietlenia jakby zdjęcie rentgenowskie całego mojego ciała. Na poziomie gardła, serca i podbrzusza były widoczne białe plamy. Pan doktor nazwał je dziurami i był zaskoczony, że mając takie dziury, jeszcze żyję. Kazał powtórzyć badanie. Kolejne zdjęcie było identyczne, a pan doktor stwierdził, że to niemożliwe i nieprawdopodobne, że z takimi wynikami badań jeszcze żyję. Odpowiedziałam mu: no widzi pan, a jednak cuda się zdarzają.
16.grudnia umarła moja mama.
29. grudzień 2005
Wchodziłam do podziemnej krainy uznanej za krainę śmierci. Za pierwszym razem mnie nie przyjęli, bo nie miałam odpowiednich „dokumentów energetycznych”, ale po drodze do wyjścia widziałam wiele różnych sytuacji, a w nich ludzi, którzy nie rozumieli, że umarli. Widziałam ludzi (ich hologramy energetyczne), którzy byli wysyłani na różne poziomy, do różnych przestrzeni oraz ludzi, którzy bali się piekła albo nieba albo czegoś nieznanego, co ich czeka… chociaż nie było tam nieba ani piekła, jakie tu na Ziemi sobie wyobrażamy.
Za drugim razem zeszłam głębiej i zwiedzałam „graniczne” tereny. Wejście znajdowało się zawsze na wprost, ale żeby wrócić do wyjścia, musiałam przejść przez długi korytarz skręcający w lewo. W podziemiach była „noc” czyli totalna ciemność i martwota i nikogo ani nic nie widziałam prócz tunelu. Przeszłam jakiś kawałek drogi i dosyć szybko wyszłam przesuwając się długim korytarzem. Przy wyjściu strażnicy spali z otwartymi oczami.
Za trzecim razem weszłam głębiej. Znalazłam leżące na ziemi niemowlę, Miało na głowie sporego guza i ranę. Wzięłam to dziecko, przytuliłam. Ktoś lub coś mi powiedziało, że mogę to dziecko uratować, że może dostać ono drugą szansę. Przytuliłam to dziecko do swojego serca i niosąc zakrywałam je przed strażnikami, których spotykałam na swej drodze od czasu do czasu w tunelu, a zwłaszcza przy wyjściu mijałam. Byłam jednak niewidoczna. Strażnicy nie zwracali na mnie uwagi, chociaż widziałam, że niektórzy patrzyli na mnie, w każdym razie w moją stronę.
05. marzec 2006
Podróż. Leciałam przez tunel światła. Znalazłam się w podziemiach – przestrzeni umarłych. Wybierałam „karteczki z instrukcjami” na nowe wcielenie. Otrzymałam szczęśliwe życie w radości, dostatku… było tam słowo, którego nie zrozumiałam albo nie zapamiętałam. I jakieś zadanie do wykonania. Wychodząc przez tunel skręcający w lewo miałam otrzymać kogoś jako „partnera” do tego zadania. Okazało się, że będę mężczyzną w przyszłym wcieleniu. Już prawie wychodząc zadałam jeszcze pytanie: Czy będę naukowcem? Nie otrzymałam odpowiedzi. Przechodząc, chociaż nie idąc, lecz raczej przesuwając się ciut nad podłożem tunelu, patrzyłam na ludzi. Niektórzy leżeli jakby ciężko chorzy w stanie agonalnym. Dużo mężczyzn. Zbliżałam się do wyjścia. Nie dowiedziałam się nic o tej osobie, która miała być przydzielona razem ze mną do tego zadania, którego w zasadzie nie znałam; dopiero w przyszłości miałam je rozpoznać. Chyba usłyszałam w ostatniej chwili, że to może być dziecko. Jakie? – krzyknęłam. Nie mam pewności, czy to była odpowiedź, którą usłyszałam… wewnętrzne? Byłam szczęśliwa, że otrzymałam nowe życie.
24. wrzesień 2006
Śniły mi się różne poziomy dodatkowych wymiarów. Na tych poziomach były zapisane różne informacje, na jednym poziomie jakieś sytuacje i zdarzenia. A na innym poziomie myśli, a na jeszcze innym wzory geometryczne (symbole?), a na jeszcze innym abstrakty-artefakty(?). Przeskakiwałam w tej sieci z jednego zapisu do drugiego z jednej wymiarowości do innej albo te przestrzenie i informacje „przylatywały” do mnie. Widziałam zmienną „skalarność” wymiarów, która polega na tym, że obiekty, zjawiska mogą się przenikać w wyższej wymiarowości, chociaż na każdej danej płaszczyźnie wyglądają bardzo realnie i w zasadzie jak „fizyczne”. Można było postrzegać te światy zmieniając percepcję, ale zachowując świadomość przenikania z jednego poziomu na inny (z jednej wymiarowości do innej).. Informacje mogą znajdować się w różnych wymiarach i łączą się ze sobą w jednym tworząc nowy rodzaj zjawiska - świadomości.
28. wrzesień 2006
Byłam w domu sama. Gdzieś nastąpił wybuch nuklearny. Siedziałam i zastanawiałam się co zrobić. Telefony oczywiście nie działały i z nikim nie mogłam się skontaktować. Wokół było ciemno. Zaczął padać deszcz. Wiedziałam, że ten deszcz jest radioaktywny. Po ulicy jeździł samochód z reflektorami „szperaczami”. Jakieś służby specjalne jeździły. Wiedziałam, że szukają żywych ludzi, ale nie wiem czy w celu ewakuowania czy po to, żeby ich zabić. Siedziałam w ciemnym salonie i czekałam. Chciało mi się pić. Bałam się napić wody z butelki, bo była napromieniowana. Zastanawiałam się, jaką dawkę przyjęło moje ciało i czy przeżyję, czy może umrę na chorobę popromienną. Pomyślałam, że w rurach może być jeszcze trochę wody nie tak bardzo napromieniowanej. Nagle poczułam, że mogę już wsiąść do samochodu i wyjechać, ale nie wiedziałam, gdzie było centrum wybuchu i w którą stronę powinnam jechać. Dziwiłam się, dlaczego żyję, skoro całe miasto jest opustoszałe?
07. październik 2006
Widziałam jak kobieta wchodziła do wody i zamieniała się w niewidzialną istotę. Wchodziła do pięknej, krystalicznie czystej rzeki. Na dnie widać było roślinność. W trakcie wchodzenia do wody, te części ciała kobiety, które znikały w wodzie, stawały się niewidzialne. Stałam bardzo blisko i dokładnie to obserwowałam. Stałam zauroczona i zachwycona, że będzie ona mogła podróżować po całym świecie, zwiedzać, poznawać cały świat taki, jaki jest i być niewidzialną. Że nikt przed nią nie będzie niczego udawał, że będzie widziała ludzi prawdziwych, tacy jacy są, a nie tacy, jakich udają… A ona już dla nikogo nie będzie ani „lustrem”, ani nikt na nią nic już nie będzie projektował, nikt nie będzie miał w stosunku do niej żadnych oczekiwań i nikt niczego już nie będzie przed nią udawał. Zapragnęłam być niewidzialna tak, jak ona.
Wracam znad rzeki otulona szalem z owczej wełny. I widzę, że ten szal ma jakieś niesamowite właściwości: te części mojego ciała, które nim zakrywam, stają się niewidzialne. Ale ten szal jest za mały, bym mogła nim zakryć całe swoje ciało. Próbuję naciągać szal, ale bezskutecznie, bo zawsze jakaś moja część pozostaje widoczna. Bardzo mi to doskwierało. Ludzie mnie spotykali i rozpoznawali. Było mi głupio, że „czary” i szal są jakieś takie niedorobione. Ponieważ nie mogę być niewidzialna w całości. Miałam wrażenie, że niektórzy w duchu śmieją się ze mnie.
15. październik 2006
Wsiadam do samolotu, z którego będę skakać. Kiedy nadchodzi moment i zbliżam się do otwartego otworu samolotu. Okazuje się, że nie mam na sobie spadochronu. Zawahałam się. Ktoś stojący obok mówi:
A po co spadochron? To są skoki ufności.
Zastanowiłam się chwilę i wyskoczyłam. Leciałam przez jakiś czas w przestworzach aż spadłam do pewnego poziomu „krytycznej wysokości” tej, na której powinnam otworzyć spadochron, którego nie mam. Zamknęłam oczy. Ciemność. Skok ufności – myślę. Ufność – mówię. Tak, ufam. Bezgranicznie, bezwarunkowo, całkowicie ufam. I opadam. Lecę w dół aż przestałam lecieć. Zatrzymałam się. Otwieram oczy. Jestem na Ziemi. Żyję. Zaufałam i nic mi się nie stało.